Brandon
Oddychałem ciężko, ale czułem się spełniony. Wreszcie coś mi się udało.
Lotnisko było takie ciche, że zamiast szukać moich "towarzyszy" wśród spodziewanego przeze mnie wcześniej tłumu, szedłem tak cicho, jak to tylko możliwe, żeby tylko mnie nie zauważyli.
Odebrałem bagaż, jakim był wypchany watą plecak i ruszyłem za nimi. Poruszałem się bezgłośnie, oczywiście, jeśli nie słyszeli moich kroków na błyszczącej posadzce terminalu. A uważałem ich za idiotów, więc było jasne, że nie słyszeli.
Wyszliśmy z lotniska i poczułem przyjemną duszność, napływającą do mnie ze wszystkich stron.
Nigdy nie byłem w tym miejscu, lecz już wiedziałem, że muszę tu zabrać rodzinę... Zaraz. Jaką rodzinę? Przecież nie mam rodziny, pomyślałem.
Poprawka - muszę tu zabrać siebie samego. Dumny z własnego rozwiązania, ruszyłem dalej, stąpając po lejącym się od słońca betonu. Wokół nas nie było prawie nic. Przed lotniskiem rozciągał się widok pustej i bezkresnej pustyni. To było niesamowite. Jakbyśmy byli po prostu jedyni.
- Jaki mamy hotel, kochanie? - podniosłem wzrok, gdy usłyszałem jego głos. Nachylił się nad żoną i pocałował ją w policzek.
Wzdrygnąłem się. Był obleśny.
- Mintel Resort - odpowiedziała z ekscytacją. - O, to tam! - wskazała na szaroniebieski autobus, który stał po prawej stronie od wyjścia z lotniska.
Była przy nim młoda kobieta, ubrana w białą koszulę z długim rękawem i niebieską spódnicę do kolan. W ręku trzymała plik kart i machała do nas.
Założyłem wyżej okulary przeciwsłoneczne i pognałem za nimi w tamtym kierunku.
- Proszę, to dla państwa - powiedziała kobieta, podając nam po kolei jedną kartę. Wiedziałem, co na niej było: informacje na temat hotelu, do którego zmierzaliśmy. Nic szczególnego. Nigdy nie rozumiałem, po co je rozdają. Przecież ktoś, kto gdzieś jedzie, już wcześniej zaznajamia się z miejscem, tak?
Przyjrzałem się z bliska brunetce i odczytałem, że na jej piersi widnieje plakietka z imieniem "Kate".
- Kate - zacząłem i uśmiechnąłem się - witaj.
Przytaknęła głową i wskazała mi drzwi do autobusu. Zaliczyła sprawdzian, pomyślałem. Gdyby była podatna wdzięki płci przeciwnej, już bym ją skreślił. A, niestety - mogła być. Szczególnie z nim.
Wsiadłem do busu. Był mały i obskurny. Usiedli na samym końcu. Gruchające gołąbeczki. Zrobiło mi się niedobrze.
To był cud, że jeszcze mnie nie zauważyli. Wślizgnąłem się prędko na pierwsze siedzenie za kierowcą. Jak na czerwiec, nie było tłoczno. Oprócz nas wsiadły jeszcze dwie pary zakochanych. Super, połknąłem ślinę, byłem sam jak palec.
Chociaż, w sumie to dobrze, bo to, co zamierzałem zrobić, nie wymagało pomocy kogoś innego.
W końcu, razem z naszą pilotką wycieczki, ruszyliśmy. Zamknąłem oczy. Źle znosiłem samochodowe podróże.
Czterdzieści pięć minut później, Kate obudziła mnie, więc rad nie rad, musiałem wysiąść. Zrobiłem to przed innymi, toteż szybko popędziłem w stronę hotelowych drzwi.
Było tu bajecznie. Dwie białe kolumny podpierające jasną posadzkę, na której postawiono wielkie donice z egzotycznymi kwiatami. Szklane rozsuwane drzwi, za którymi znajdowała się recepcja. Po prawej stronie stała wysoka lada, za którą ruszało się niespokojnie dwóch mężczyzn w eleganckich koszulach. Po lewej zaś ktoś postawił kanapę w kształcie litery L obijaną białą skórą.
We wnętrzu unosił się zapach hiacyntów, a na przeciwko ustawiono kolejne szklane drzwi, prowadzące na teren hotelu.
Wszystko załatwiłem już wcześniej, więc nie musiałem czekać na przydział pokoju i dostanie nowych kluczy. Po prostu wyszedłem.
Naprzeciw mnie, w półkolu ustawiony był niski do kolan biały mur z marmuru. Przed nim stały drewniane krzesła pod parasolami. Siadali na nich ludzie zamawiający coś w barze po lewej stronie, którego od słońca ochraniał słomiany dach.
Pognałem w tamtym kierunku. Usiadłem na jednym z krzeseł i rzuciłem oko na krajobraz rozciągającej się w oddali srebrzystej wody i domków, które postawione na drewnianych balach, sprawiały wrażenie, jakby pływały.
Odwróciłem głowę od tego zapierającego dech w piersiach widoku. Spojrzałem na kelnera za barem. Miał krótkie czarne włosy i zmęczone oczy. Przecierał kubki.
Odchrząknąłem. Podskoczył przerażony. O tej porze goście hotelu wypoczywają na piaszczystej plaży; rzadko zaglądają do baru.
- Pan Brandon? - spytał kelner, odkładając szklanki.
Kiedy przytaknąłem, wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił. Nie powiedział ani słowa, więc domyśliłem się, że odczekał tylko jeden sygnał.
Czekając, zamknąłem oczy. Żar był niesamowicie uciążliwy. Mimo cienia, jakie dawał parasol, duchota i pieczenie powoli opanowywały moje ciało, przyklejając do niego mokre od potu ubrania. Marzyłem, by zanurzyć się w chłodnej wodzie.
Z myśli wyrwał mnie odgłos japonek uderzających o jasne płytki wokół baru.
Podniosłem powieki. Zmierzał ku mnie mój stary, szkolny kumpel "od brudnej roboty", Jim Clayton. Miał na sobie pomarańczowe spodenki do kolan, ciemne okulary przeciwsłoneczne i szarą bransoletkę na nadgarstku, która informowała o usługach hotelu. Brak koszulki spowodował, że zrozumiałem, dlaczego dziewczyny zawsze wolały jego.
Podszedł do mnie i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Wydoroślałeś - przyznałem, kiedy usiadł naprzeciwko.
- Właśnie snurkowaliśmy z Amy - odparł.
- Snurkowaliście? - zdziwiłem się.
- Pływasz, no wiesz, nie zanurzając całego ciała. Masz pod wodą głównie głowę z maską, no i...
Podniosłem rękę w górę.
- Nieważne - burknąłem.
Zaśmiał się.
- Nigdy nie lubiłeś słuchać o czyimś szczęściu, Bran...
Nie dokończył, gdyż właśnie minęli nas oni. Oboje przeszli obok mnie tak blisko, że poczułem zapach jej perfum. Od ostatniego razu jeszcze ich nie zmieniła. Wyprostowałem się, widząc, jak razem z boyem hotelowym, który prowadził ich bagaże, przeszli przez murek, by wsiąść na łódkę. Miała ich zaprowadzić prosto do jednego z domków. Jak było wcześniej ustalone, do domku numer siedemdziesiąt cztery.
Oby przynajmniej zdążyli wejść do wody. Nie chciałbym mieć potem na sumieniu tego, że nawet nie zakosztowali uroków wakacji.
- Do rzeczy, Jim - westchnąłem, ponownie spoglądając na swojego kompana.
Odchylił się od stolika ustawionego między nami i wyciągnął z kieszeni spodni pakunek. Położył go na stole i zaczął rozrywać papier. Po chwili ukazał się nam piękny, czarny pistolet.
- To kaliber trzysta osiemdziesiąt - wyjaśnił Jim, razem ze mną podziwiając to cudo. - Jest naładowany, ale wolałbym, byś załatwił to za jednym strzałem.
Uniosłem brwi.
- Myślisz, że wykorzystam wszystko? Nie musisz się martwić.
Prychnął.
- Wiem, ale inni klienci też potrzebują broni. Poza tym uważam, że turyści nie byliby zadowoleni, słysząc więcej niż jeden wybuch.
Zrozumiałem, więc pokiwałem z uznaniem głową. Cały Jim. Załatwia kalibry najlepszym kumplom, ciężko pracuje, a w wolnych chwilach zabiera piękne kobiety na wakacje, snurkuje z nimi i robi inne nieprzyzwoite rzeczy, o których wolałbym nie myśleć.
- Jeszcze jedno, Brandon - zatrzymał mnie, kiedy miałem już wstać.
- Tak?
- Powodzenia.
Uśmiechnąłem się i zwinąłem ponownie broń. Ruszyłem w kierunku kolejnej łódki. Czekał już na niej ubrany w zieloną koszulę i długie spodnie mężczyzna. Nie chciałem sobie wyobrażać tego, jak bardzo mu było gorąco. Wymagania od pracowników upewniały mnie tylko, że dobrze wybrałem, nie pracując w hotelach.
- Brandon Greenmore - przedstawiłem się, wskakując do środka.
- Rozumiem - odpowiedział rosyjskim akcentem, łapiąc za wiosło. - Jim wszystko mi wyjaśnił. Zawiozę pana prosto do siedemdziesiątki czwórki. I uprzedzam, że ma pan, panie Greenmore, tylko pół godziny.
- Zgoda - westchnąłem, choć doskonale wiedziałem, że to przedstawienie zajmie mi zdecydowanie mniej czasu.
Mijaliśmy inne domki wynajmowane przez turystów. Nie ulegało wątpliwości, że wszystkie były zajęte. Przez otwarte drzwi czy okna widziałem ludzi rozmawiających, śmiejących się, jedzących przetwory lub zamówione uprzednio dania, oglądających zagraniczną telewizję, szykujących się nad wodę... Po prostu spędzających razem czas.
Tymczasem, mój wioślarz przestał robić cokolwiek, a łódź delikatnie sunąc po tafli wody, zbliżała się do jednego domku.
Od razu zobaczyłem ogromne cyfry: siedem i cztery, powieszone obok siebie na drzwiach, nie zdające sobie sprawy z tego, jakie piętno się za nimi ciągnie.
Z pomocą pracownika hotelu wygramoliłem się na drewniany podest i nie oglądając za siebie, po prostu pchnąłem drzwi, jakby były tylko zwykłą przeszkodą.
Zobaczyłem go niemalże od razu. Siedział na łóżku, naprzeciwko mnie. Gdy zobaczył swojego starego przyjaciela, podniósł się niepewnie. Przełknął ślinę.
O cholera, on właśnie przełknął ślinę ze strachu.
- Brandon - rzekł, pociągając wyżej swoje spodnie.
W tej samej chwili, z pomieszczenia po lewej stronie, które musiało być łazienką, wyszła ona. Ubrania w kwiecistą sukienkę, wyglądała idealnie. Na moment wstrzymałem oddech. Wszystko powróciło do mnie z tym, jak poczułem zapach jej ciała po prysznicu. Jak za dawnych lat.
- Chcę załatwić to szybko - wytłumaczyłem spokojnie.
- Zrobię coś do picia - powiedziała kobieta, rzucając trzymany wcześniej w dłoniach ręcznik na łóżko. - Zupełnie nie spodziewaliśmy się twojej wizyty... Co tu robisz?... Och, czy ja właśnie powiedziałam, że zrobię coś do picia?... To niesamowite... Zapomniałam, że to hotel all inclusive...
- Zamknij się! - krzyknął. Już wtedy miałem ochotę rozbić mu szczękę.
- Sam się zamknij, gruba świnio - warknąłem, popychając go w pierś. Poziom adrenaliny wzrósł mi o sto stopni. - Już zapomniałeś, co się kiedyś stało?
Wytrzeszczył oczy z przerażenia.
- Przestań, proszę.
- Jęczysz jak baba. Nigdy nie zapomnę zdarzenia sprzed lat. Nigdy. - Odwróciłem się twarzą do kobiety. - Przykro mi, że ci go zabieram.
Zdziwiła się.
- Zabierasz? Dokąd wyjeżdżacie?
Mój śmiech wypełnił przestrzeń domku.
- To zabawne, że używasz określenia "wy". - Stwierdziłem. - Nie ma "nas". My nigdzie nie wyjeżdżamy. Ta podróż jest samotna, a bilet został wykupiony już kilka lat temu, kiedy ten człowiek - wskazałem na niego palcem - zabrał mi całe życie.
Już dosyć, pomyślałem.
Wyjąłem z dość głębokiej kieszeni kaliber trzysta osiemdziesiąt. To cacko trochę ważyło, ale moja złość podpierała siłę.
Kobieta jęknęła, kiedy padł strzał. To zaskakujące, że usłyszałem jej krzyk. W mojej czaszce był głośniejszy od wybuchu z pistoletu.
Ułamek sekundy później patrzyłem, jak Jeremy Bieber pada martwy u moich stóp.
------------------
Cholera, przepraszam, że tak długo. Naprawdę p r z e p r a s z a m.
Kocham Was niesamowicie i dziękuję za 5 tys. Jesteście nieziemscy i piszę to dla Was.
Jak Wam się podoba? :)
Ask: @trakt0r
cudowne! PIERWSZA!
OdpowiedzUsuńdziękuję + gratuluję :)
Usuńo nowy wygląd *-* ;3 ładny <3 masz szybciutko dać nowy :) bo ja tu cały czas czekam :D ogólnie wiesz że świetny :) ( ile razy jeszcze będę pisać to samo XD haha ale no to prawda więc pewniee jeszcze sporo razy :D)
OdpowiedzUsuńhaha dziękuję bardzo<3
Usuńej świetnie jest
OdpowiedzUsuńdziękuję!
Usuńbudujesz ciekawie napięcie :D a to Brandon!
OdpowiedzUsuńdziękuję <3
UsuńKOCHAM CIE
OdpowiedzUsuńA JA CIEBIE!
Usuńgenialne jeju <3
OdpowiedzUsuńdziękuję!
Usuńjesteś niesamowita
OdpowiedzUsuńjeju, dzięki :')
Usuńnajlepsze zakonczenie rozdziału <333333333
OdpowiedzUsuńhaha dzięki <3
Usuńmy Cię KOCHAMY SERIO!!!!!!
OdpowiedzUsuńa ja Was, całym serduchem!
UsuńBrandon jbkewrf >>> DAnger
OdpowiedzUsuń*Brandon >>> Danger
Usuńojej, bez przesady, ale dziękuję :)
Usuńnajlepsze, o matko *-*
OdpowiedzUsuńdzięki :*
Usuńpytasz jak nam się podoba? żartujesz? jest genialne!
OdpowiedzUsuńdziękuję!!!!!!!!
UsuńPięknie opisane. Pozdr /biebs
OdpowiedzUsuńwow, dzięki :)
Usuńtrzymasz akcję naprawdę !
OdpowiedzUsuńdzięki wielkie :*
Usuńna początku ciężko ogarnąć o co chodzi, dopiero jak dostaje ten pistolet to się powoli ogarnia ;) buziaki i czekam na następny rozdział, jestem ciekawa reakcji Justina na śmierć ojca i innych osób. xx
OdpowiedzUsuńdziękuję <3
UsuńDziwne.....
OdpowiedzUsuńdlaczego?
Usuńdziwne? puknij sie w łeb anon
Usuńdaj spokój, można się wypowiedzieć przecież :)
UsuńJezusie, najlepsze ♥♥
OdpowiedzUsuńdziękuję aww!
Usuńgratuluję, veri fajne :)
OdpowiedzUsuńdzięki :)
Usuńwow, ekstra!
OdpowiedzUsuńO MÓJ BOŻE. Tym rozdziałem zaskoczyłaś mnie po prostu tak bardzo, że zupełnie brakuje mi słów. I jeszcze to napięcie całego tekstu, i ostatnie zdanie które po prostu zapiera dech w piersiach. Ojezujezu. Nie wierzę, nie wierzę.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za ten rozdział i czekam na kolejny bardzobardzo. I pozdrawiam <3
@_ifancyjustin
Boże od początku czytania tego komentarza moja mina wyglądała tak - :D *_* <3 JFERKGBWLW dziękuję cieszę się że Ci się podoba i pozdrawiam mocno <3
UsuńOMG.! Genialne.!:*
OdpowiedzUsuń