wtorek, 25 czerwca 2013

22.

Anna

Od: nieznany
Targowa Street. Be quickly. Justin needs you.

Znałam już treść tego smsa na pamięć. Siedząc przy stoliku w Złotych Tarasach, gorączkowo ściskałam kupionego BigMaca, nawet go nie jedząc. To wszystko było dla mnie zbyt mocne.


Kiedy zaczęło robić się dobrze, polubiłam Justina, pocałowałam go i poczułam niesamowity przypływ radości – właśnie wtedy to wszystko zostało mi zabrane. Moje życie zwykle sypało się i szybko traciłam to, co najcenniejsze.
Wpatrywałam się osłupiona w ekran komórki. Kto wysłał mi tego smsa? Może sam Bieber? W końcu nie miałam numeru jego telefonu. Ale coś – szczególnie ostatnie zdanie – podpowiadało mi, że nadawcą wcale nie jest Justin.
Targowa. Praga Południe. W porządku, pomyślałam. Jednak fakt, że wiedziałam o braku istnienia tam jakiegokolwiek komisariatu policji przyprawiał mnie o dreszcze.
Co się działo z Justinem? Dlaczego?
Wchodząc poprzedniego wieczoru do domu, zapłakana tłumaczyłam rodzicom się stało. Uspokajali mnie. Oni i siostra. Nie powiedziałam im o wiadomości tekstowej. Nie mieli pojęcia, że Justin został uprowadzony. Na cierpienie była skazana tylko ja. Sama.
Jedna doba dzieliła mnie od niego. Jeden dzień. Dwadzieścia cztery godziny temu widziałam go po raz ostatni.
A mimo to postanowiłam działać dopiero teraz. Z uwagi na to, że nikt inny nie przychodził mi do głowy, poprosiłam o pomoc Piotrka.
Czekałam więc na niego z nietkniętym hamburgerem w dłoni.
Wreszcie go zobaczyłam. Złote Tarasy zawsze są zatłoczone i oblegane przez tłumy gimnazjalistów, jednak charakterystyczny chód byłego chłopaka pozwolił mi go rozpoznać. .Pomachał mi, wyraźnie podniecony, że to akurat on ma mi pomóc. Podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko.
-         Mam uratować tego dupka? – spytał, prychając.
Uniosłam brwi.
-         Mogłeś w ogóle nie przychodzić – odparłam.
Założył ręce za głowę.
-         Daj spokój – westchnął. – Robię to tylko dla ciebie, jasne? Nie starałbym się tak dla kogoś, kto rozkwasił mi nos.
Udałam, że mu się przyglądam.
-         Nie wygląda na rozbity.
Dotknął delikatnie czubka nosa.
-         Aaaaaałaaaaaaa! – wrzasnął tak, że kilka osób obejrzało się za siebie. Po chwili zaśmiał się, dumny sam z siebie. – Żartuję tylko.
Kiwnęłam głową.
-         Słuchaj – zaczęłam – nie chcę, żebyś pomyślał, że jestem taka słaba. Chcę po prostu mieć przy sobie kogoś, kto będzie dobry w te klocki. We włamania, chuligańskie zachowania i tak dalej...
Przeraził się, żartując.
-         Uważasz, że jestem dobrym... bandytą? – zachichotał, podkreślając ostatnie słowo, a kiedy nic nie odpowiedziałam, dodał: - Ty za to zaczynasz być niezłą celebrytką.
Zdziwiłam się.
-         O czym ty mówisz?
Wyciągnął z kieszeni jasnych spodni telefon komórkowy i wyglądało na to, że czegoś w nim szukał. Po chwili mojego czekania wręczył mi aparat. Zajrzałam i... skamieniałam.
Zobaczyłam otwartą witrynę internetową z adresem jednej z plotkarskich stron.

JUSTIN BIEBER ARESZTOWANY

We wtorek kanadyjski piosenkarz został aresztowany w Warszawie na oczach tłumu licealistów. Całe zdarzenie nagrał kamerą w telefonie komórkowym jeden z uczniów (zob. link pod tekstem). Niewiadomo, dlaczego Bieber został zabrany na komisariat, ani dlaczego przebywał w Warszawie. Możliwe, że w sprawę zaplątana jest nastolatka, która według zeznań świadków całowała się z gwiazdorem.

Pod tekstem znajdowało się kilka zrzutów ekranu z owego filmiku, na których Justin opierał się o maskę samochodu.
Dostrzegłam też moje zdjęcie. Obraz był bardzo niewyraźny, z widocznymi pikselami. Wiedziałam jednak, że to ja.
Cała czerwona na policzkach, oddałam Piotrkowi komórkę.
-         Gratuluję – skomentował.
-         Czego niby?
-         Pocałowania Biebera – rzucił, wstając. – Biedna Justynka.
Podniosłam się i uderzyłam go w żebra.
-         Dziękuję za pomoc – powiedziałam kpiąco i starałam się go wyminąć, jednak w ostatniej chwili chwycił moje ramię.
-         Wrzuć na luz, mała – rzekł. – To co, Praga Południe?
Z przerażeniem kiwnęłam głową.
-         Praga Południe – przyznałam.

Jedyną dostrzegalną zaletą Piotrka było to, że chyba jako jedyny ze swojej szkoły miał prawo jazdy i własny wóz.
Jechał bardzo szybko, a ja, z każdym przyspieszeniem pojazdu zostawałam głębiej wbijana w fotel.
Mimo mojego strachu, byłam mu wdzięczna. Za to, jak bardzo się starał i jak bardzo chciał ze mną wytrzymywać nawet wtedy, gdy ja nie miałam na to ochoty.
Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce, chociaż na ulicy Targowej oprócz domów nic nie znaleźliśmy. Czemu mieliby ukryć go w domu?
A czemu nie? – podpowiadała mi podświadomość.
-         Napisali dokładnie, gdzie to jest? – spytał Piotrek, rozglądając się na boki.
Odsunęłam szybę po swojej stronie i wyjrzałam.
-         Nie. Napisali tylko, że ulica Targowa.
Piotrek wyszedł z samochodu, oparł ręce na biodrach i bacznie czegoś szukał. Po chwili wrócił.
-         Tam – wskazał na skręt w prawo.
-         Tam? – zapytałam, kurcząc się. – Czemu tam?
Piotrek zapalił ponownie silnik.
-         Przyjeżdżałem tu często na wyprawy rowerowe. Jest tam mały las, w środku którego stoi ogromny dom. Jest opuszczony – westchnął – chyba.
Pokiwałam głową na znak, że doceniam jego tok myślenia. W sumie, wszystko mogłoby być możliwe. Warto to sprawdzić.
Tak, ja powiedział wcześniej Piotrek, tak też się stało. Moim oczom ukazał się las iglasty, przez którego biegła mała dróżka.
Po lewej stronie dostrzegłam ogromny ciemny dom. Zadrżałam.
-         Zatrzymaj się – złapałam Piotrka za rękę.
Zrobił to, o co prosiłam. Wysiadłam z samochodu, zamykając ostrożnie drzwi.
-         Czemu musiałem zahamować tyle drogi przed wejściem? – spytał mój towarzysz, idąc za mną.
-         Nie oglądałeś filmów kryminalnych? – zapytałam przez ramię. – Nigdy nie wolno zatrzymywać się przed wejściem.
Nie odpowiedział mi. Zaczęłam iść szybciej, aż w końcu, przedzierając się między drzewami, stanęłam w obliczu posesji.
Przed wejściem, do którego prowadziły schody, na wyłożonych kamieniach, stał zaparkowany czarny van, którym po Justina przyjechali „policjanci”. Przełknęłam ślinę.
On. Tu. Jest.
Stojąc tam, poczekałam chwilę na Piotrka. Gdy usłyszałam, że stanął za mną, położyłam palec wskazujący na ustach. Spojrzałam na chłopaka znacząco.
-         Tam – wskazałam na okno pierwsze po prawej stronie, przy którym wisiała rynna. – Tam jest.
Piotrek prychnął.
-         Skąd możesz wiedzieć?
Wzruszyłam ramionami.
-         Intuicja. Podsadzisz mnie?
Popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-         Zwariowałaś? Chcesz się tam dostać przez rynnę? Rozbić okno, powiedzieć jakby nigdy nic „dzień dobry, chciałabym zabrać ze sobą Justina Biebera”, wziąć go i może jeszcze wyjść głównymi drzwiami?
-         Tak – założyłam ręce na piersi. – Tak właśnie chciałam zrobić, a co?
Piotrek zachichotał.
-         Nic. Wejdziemy przodem. Zwykle nikt nie obstawia drzwi wejściowych. A potem wyskoczymy przez okno, dasz radę?
Poczułam, jak żołądek przewraca mi się do góry nogami.
-         Wątpisz we mnie? – zakpiłam i przybiłam Piotrkowi piątkę. – Dam radę.
Bałam się bardziej niż zwykle. Ostrożnie, na palcach, wdrapałam się z Piotrkiem po schodach. Jeśli drzwi byłyby zamknięte albo coś by nam się stało – zwiewamy i przychodzimy tu z policją.
Moje wybawienie miało jednak nie nadejść – wszystko było w porządku i ku zaskoczeniu nas obojga, znaleźliśmy się w środku. Przez chwilę straciłam poczucie czasu. Wewnątrz było tak ciemno, że myślałam, że jest już noc.
Naprzeciwko nas dostrzegliśmy schody, więc szybko skierowaliśmy się w tamtym kierunku, bardzo uważnie uważając, by na nic nie wpaść. Kiedy nadepnęłam na pierwszy stopień, złapałam Piotrka za rękę.
Dotarliśmy na górę bardzo cicho i szybko. Dopiero tam usłyszeliśmy głosy.
Z pierwszego pokoju po prawej stronie dochodził szum głośnej muzyki, a przez szparę między drzwiami a podłogą, przedostawało się światło.
Drugi pokój, nieco oddalony od pierwszego, nie wyglądał na taki, w którym tętniłoby życie.
Tam. Na. Pewno. Jest. Justin.
Złapałam głęboki oddech i pociągnęłam Piotrka za sobą. Idąc naprzeciwko pierwszych drzwi, przywarliśmy do ściany, by nikt nas nie usłyszał.
Przystanęliśmy na chwilę obok drugiego pokoju. A zaraz potem pchnęłam klamkę.
Justin siedział z kajdankami i przywiązanymi nogami na krześle. Miał opuszczoną głowę, ale kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi do środka, podniósł ją, a jego oczy automatycznie się rozjaśniły.
Pragnienie przytulenia go było silniejsze niż mój strach.
Wyrwałam się do przodu, nie zważając na próbę zatrzymania mnie przez Piotrka. Traf chciał, że nadepnęłam na wystającą z podłogi deskę, która rozłamała się na pół, robiąc niesamowity hałas.
Usłyszałam w drugim pomieszczeniu harmider. Trzeba działać. Tym razem mądrze, idiotko.
Piotrek rozstawił nogi przy drzwiach, którymi weszliśmy, lecz nie zwrócił uwagi na drugie. Pojawił się w nich wysoki mężczyzna, z pewnością doroślejszy od Justina, ale jeszcze na pewno nie w średnim wieku.
 Kucnęłam i rozerwałam taśmę, którą stopy Biebera były przyczepione do krzesła. Chłopak wstał, a ja złapałam za jego kajdanki i rozerwałam łańcuszek w mgnieniu oka.
Mężczyzna w drzwiach ruszył w naszym kierunku i zanim się zorientowałam, złapał mnie za ręce.
Przywarłam do jego klatki piersiowej i czułam na policzku jego oddech.
-         Och, co to za ślicznotka? – zapytał, nachylając się nade mną bardziej.
Usłyszałam krzyk za sobą. Facet trzymający mnie w objęciach obrócił się razem ze mną.
Piotrek uderzył w brzuch jednego z rosłych osiłków, którzy wcześniej zabrali Justina. Drugi z nich tarzał się z bólu po ziemi po tym, jak Piotrek kopnął go w żebra.
-         Brandon, puszczaj ją – usłyszałam głos Justina.
Brandon zaśmiał się głośno do mojego ucha, a ja przymrużyłam oczy. Niech to się skończy, błagam.
To, co stało się potem, było zbyt szybkie i niespodziewane.
Justin rzucił się na mężczyznę, ale Brandon zdążył wcześniej wyciągnąć z kieszeni nóż. Kiedy piosenkarz kopnął go w łydki, ten pociągnął ostrze wzdłuż mojego policzka. Poczułam piekący ból, a chwilę potem ulgę, kiedy zostałam uwolniona.
Justin złapał mnie na ręce i odstawił, jak szmacianą lalkę, obok okna. Sam z Piotrkiem podeszli do klęczącego Brandona i wspólnie uderzyli go w twarz.
Gdy uznali, że skończyli, Piotrek krzyknął:
-         Otwieraj okno, musimy uciekać!
Wykonałam jego polecenie i stanęłam na parapecie. Było znacznie wyżej, niż się spodziewałam.
Justin poszedł w moje ślady, lecz kiedy miał zrobić to Piotrek, usłyszeliśmy za sobą:
-         Uważajcie na siebie.
Obróciliśmy się gwałtownie. W progu zobaczyłam jedną z najpiękniejszych dojrzałych kobiet, jakie w życiu widziałam. Miała gęste czarne włosy i mimo zmarszczek wokół sympatycznych oczu, wyglądała młodo.
-         Mamo – szepnął Justin, wstrzymując oddech. – Co z tobą?
-         Poradzę sobie – rzekła i w tym samym czasie Brandon, z krwią cieknącą z jego nosa oraz podbitymi oczami, podniósł się.
-         Skacz! – wrzasnął Justin, a ja, wolna niczym ptak, odepchnęłam się od parapetu i ścisnęłam rynnę.
Jadąc w dół, czułam się wolna. Pierwszy raz w życiu. To było cudowne uczucie.
Zeskoczyłam na kamienisty podjazd i dostrzegłam, jak zaraz za mną jadą Justin, a potem Piotrek. Stanęli obok mnie.
Nie rozumiem, dlaczego nie biegliśmy, lecz wiem, że gdybyśmy postąpili inaczej, mielibyśmy z pewnością więcej czasu na ucieczkę.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i stanął w nich Brandon, razem z dwoma przyjaciółmi.
Piotrek wrzasnął i zaczął uciekać. Justin, nie zważając na nic, złapał mnie za biodra i zwinnym ruchem przerzucił przez ramię. Rozpędził się z niesamowitą szybkością. Widziałam sylwetki Brandona i dwóch mężczyzn niknące gdzieś w oddali. Nie zdołaliby nas dogonić.
Piotrek otworzył samochód i wsiedliśmy do niego szybko. Były chłopak odpalił wóz i odjechał z piskiem opon.
Dopiero wtedy wypuściłam powietrze z płuc.
-         Jezu – mruknął Justin.
-         Jezu – powtórzył Piotrek w języku polskim.
Siedząc na tylnym siedzeniu, poczułam, jak Justin chwyta moją dłoń.
-         Dziękuję – szepnął.
Piotrek zerknął na nas przez lusterko.
-         Jedziemy do domu?
-         Tak – potwierdziłam, ciężko oddychając.
-         Nie – zaprzeczył Justin i dotknął mojego policzka. Kiedy odsunął rękę, była cała we krwi. – Musi to zobaczyć lekarz.
-         Nie! – krzyknęłam. – Jedziemy do domu. Poradzę sobie.
Piotrek uderzył w kierownicę.
-         Zdecydujcie się, do cholery – powiedział po angielsku.
Otworzyłam usta ze zdumienia.
-         Umiesz angielski?
Uniósł brwi.
-         Zdziwiona?
Nie odpowiedziałam nic, tylko oparłam się z ulgą. Wszystko miało być teraz dobrze. Oby.
Pół godziny później dojechaliśmy pod mój dom. Justin wyskoczył z samochodu i obiegł go dookoła, by móc otworzyć mi drzwi. Zanim wysiadłam, nachyliłam się nad uchem Piotrka i powiedziałam cicho:
-         Dziękuję ci.
Kiwnął głową i odmachał mi ze spokojem.
Z pomocą Justina wysunęłam się z auta. W milczeniu weszliśmy do pustego domu. Nikt jeszcze nie wrócił, choć było już późno. Pewnie gdzieś spacerowali, pomyślałam.
Skierowaliśmy się do kuchni. Otworzyłam apteczkę, a Justin stanął obok mnie i zaczął leczyć moją ranę. Chwilę później byłam już opatrzona.
-         Dziękuję – rzekłam.
Złapał moją dłoń i pociągnął w stronę schodów. Kiedy dotarliśmy do mojego pokoju, poczułam przyjemny zapach lawendy.
-         Poczekasz chwilę? – spytałam. Chłopak nic nie odpowiedział. Usiadł na łóżku, dając mi jedyną szansę na skorzystanie z łazienki.
Będąc w niej, opłukałam dokładnie twarz i wzięłam prysznic. Wydawało mi się, że był krótki, lecz kiedy spostrzegłam na małym zegarku stojącym przy umywalce, że minęło dwadzieścia minut, odrobinę się zawstydziłam. Założyłam na siebie jasnoniebieską koszulkę i – na wszelki wypadek, bo nie chciałam paradować w majtkach – krótkie szorty opinające pośladki.
Wyszłam z łazienki. Justin, już przebrany (musiał znaleźć gdzieś T-Shirt i spodenki mojego ojca) leżał na łóżku i smacznie spał.
Skrzyżowałam ręce na piersi i odetchnęłam głęboko. Jak na tę czynność, otworzył oczy i podciągnął się na materacu. Uśmiechnął się i odchylił w prawo, robiąc mi miejsce. Poklepał je lekko.
-         Chodź – powiedział, ale wiedziałam, że mimo tonu, była to prośba, a nie rozkaz.
Wskoczyłam na łóżko i odwróciłam się do chłopaka plecami. Przytulił się do mnie od tyłu i pogładził mnie po zranionym policzku.
-         To był ciężki dzień – przyznał – ale cieszę się, że skończył się tak, jak się skończył.
Zamruczałam cicho, przyznając mu rację.
Nachylił się i pocałował mnie w ranę, co dało uczucie ukojenia i niesamowitej ulgi. Złapał moją dłoń, którą trzymałam przy piersi, splótł nasze palce, po czym objął mnie mocno.
Ciesząc się z tego, co się dzieje i wiedząc, że nie stanie się nic złego, spokojna zasnęłam w jego objęciach.

---------------
Przepraszam za opóźnienia, od razu mówię że nie wiem kiedy dodam następny gdyż teraz korzystam z komputera na informatyce, ponieważ w moim znaleziono wirusa. 
Więc śledźcie i obserwujcie, postaram się coś z tym zrobić.

xox Wera

niedziela, 23 czerwca 2013

21.

Justin

W samochodzie było piekielnie duszno. Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłynę. Siedziałem pochylony do przodu, z rękami splecionymi na plecach i opierałem czoło o siedzenie kierowcy.
Policjanci podśpiewywali pod nosem kawałki z radia, chociaż nie wiem czemu to robili. Chcieli jakoś umilić atmosferę? Och, rzeczywiście, bo teraz wszystko zdoła poprawić mi humor.
Mój tata umarł. Ta myśl nie pozwalała mi się na niczym skupić. Nie zastanawiałem się nawet nad tym, dlaczego to właśnie ja zostałem o to oskarżony.
Mój tata zginął. Czemu? Dlaczego? Kto się do tego przyczynił? Jak? Przecież niedawno z nim rozmawiałem. Miał się opiekować mamą, a zamiast tego stracił samego siebie. Ale, gdzie w takim razie była moja mama? Co się z nią stało i dlaczego do mnie nie zadzwoniła? Zacząłem się bać.
Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Samochód zaparkował przed ciemnym budynkiem z bordowej cegły. Było tu około dwudziestu małych okien i jedne, mosiężne drzwi, do których prowadziły schodki.
Zdziwiło mnie otoczenie - wokół nie było nic poza lasem.
Gdzie oni mnie wywieźli? Do hotelu? Przecież miał być to komisariat. Albo przynajmniej coś w tym stylu.
Policjanci wysiedli z auta i łapiąc mnie za ręce, wyszarpnęli moje ciało na zewnątrz. Pochyliłem się do przodu, by móc za nimi nadążyć, kiedy popychali mnie w kierunku wejścia.
W środku było pusto i ciemno. Rozglądałem się na boki i mimo tego, że nie zauważyłem nic, to wiedziałem, że ktoś mnie wrobił. To nie był żaden posterunek, a mężczyźni trzymający mnie za ramiona wcale nie byli policjantami.
Cholera jasna.
Zapalono światło i okazało się, że jestem w jednym z hotelowych pokoi. A jednak. Przynajmniej na to mi wyglądało, dopóki nie zorientowałem się, że jest tutaj tylko stół i dwa krzesła. Ściany były pomalowane na ciemnozielony odcień, co mimo świecącej żarówki dawało przygnębiający nastrój. Szczególnie z zasłoniętymi roletami.
Po lewej stronie znajdowały się czarne, niskie drzwi do innego pomieszczenia. Poza nimi nie było tu nic, więc traciłem wątpliwości co do tego, gdzie jestem.
Posadzono mnie siłą na krześle i odrobinę się zatrzęsło, kiedy usiadłem. Za mną stanął jeden z policjantów, drugi natomiast otworzył drzwi.
- Już jest - powiedział do kogoś i usłyszałem niemały szmer.
Po chwili w progu stanął... Brandon.
- Witaj, Justin - rzekł spokojnie i usiadł naprzeciwko.
Wzdrygnąłem się.
- Co ty tu, kurwa, robisz?
- Nieładnie przeklinać - pokręcił głową i wychylił się, patrząc na drzwi, w których dopiero co się pojawił. - Zrobisz nam herbaty?! - krzyknął. - Albo nie... Dla mnie mocna bloody mary, a dla Justina... - popatrzył na mnie z politowaniem. - Niech będzie kranówa.
Prychnąłem.
- Możesz mi to wszystko wyjaśnić? To jakiś banalny żart. Zabiera mnie dwóch typków, którzy podają się za policjantów, nawet tego nie udowadniając. Mówią mi, że mój tata nie żyje, a przecież to też może być kolejny dowcip...
Brandon uśmiechnął się ironicznie.
- Mylisz się. Widzisz je? - wyciągnął na stół swoje dłonie. - To one go zabiły.
Wstałem, chcąc wskoczyć na Brandona i roztrzaskać jego gębę.
Miałem tylko drobne przeszkody.
Kajdanki.
I dwóch pseudopolicjantów, którzy widząc mój ruch, złapali mnie za ramiona i przycisnęli z powrotem do oparcia krzesła.
Widząc to, Brandon zachichotał.
- No, spokojnie Bieber.
- Dlaczego ty? - spytałem drżącym głosem.
W tej samej chwili do pokoju weszła... moja mama. Zamrugałem oczami. Tak, to naprawdę była ona. Miała na sobie czarne spodnie opinające się na jej udach oraz bluzkę z długim rękawem w tym samym kolorze. Włosy związała w niski kucyk, a w rękach trzymała tacę z napojami. Była przygnębiona i sprawiała wrażenie, jakby nie tylko nie chciała tu być, lecz również bała się tu być.
Kładąc tacę na stole, spojrzała na mnie. Jej oczy przenikały do mojego umysłu. Jej ból. Mój ból. Jej strach. Mój strach. To wszystko było tak silne, że zachciało mi się ryczeć. Już nawet nie płakać. Ryczeć.
- Mamo - szepnąłem, starając się zatrzymać jej wzrok. Mrugnęła i mimo, że zwykle jest to odruch bezwarunkowy, wydawało mi się, że zrobiła to specjalnie.
Nie mówiąc ani słowa, wyszła do drugiego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
- Nie zwracaj na nią uwagi - mruknął Brandon, upijając łyk drinka. - Pozwolisz, że wszystko ci opowiem?
Kurwa, nareszcie.
- Chciałbym - wyprostowałem się.
- Parę lat temu, ja i twoja mama byliśmy parą - wyjaśnił. - Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Kiedy spała ze mną jednej nocy, drugiej spotykała się z Jeremym.
- Coś sugerujesz? - uniosłem brwi.
- Kochałem ją, Justin. Jeremy widział w niej przedmiot do rżnięcia, a ja uwielbiałem jej styl bycia, pasje i zainteresowania. Pattie zaszła w ciążę, lecz upierała się, że to dziecko Jeremy'ego. Wtedy poczułem, że ją tracę. Przecież była mężatką...
Kaszlnąłem.
- Byliście kochankami?
- Tak, Justin. Kochankami z planami na przyszłość. Była dla mnie wszystkim. Poza nią nie miałem nikogo. Rozumiesz? Nikogo. Moi rodzice nie żyją, moja rodzina nie ma zielonego pojęcia, że istnieję. A ona? Rozumiała mnie i pragnęła tak, jak ja jej. Przeczuwałem, że dziecko było moje. Że ty byłeś mój. Ona jednak zaprzeczała. I wiesz co? Kiedy się urodziłeś... - przełknął ślinę. - Tak, kiedy się urodziłeś, zrobiłem testy. - Zamknąłem oczy. - Justin, jesteś mój.
Poczułem, jak mój żołądek kurczy się w sobie, a serce próbuje wydostać na zewnątrz. Co ten dupek wygaduje?
- I po to mnie tu... porwałeś? - zapytałem, ignorując łzy cisnące się do oczu.
Pokręcił przecząco głową.
- Och, nie, Justin. Widzisz, kiedy postrzeliłem twojego - zamyślił się - podszywanego ojca, nie było przy nim tego, czego szukałem. Miał broszkę. Złote kółko z koniczyną w środku. Jest warta szesnaście milionów dolarów. Nie pytaj, skąd to wiem. Ale potrzebuję jej. Jasne?
- Nie wiem, o czym mówisz.
Pewnie, że wiedziałem. Tata... Och, to słowo tak trudno teraz przechodzi mi przez myśl... Tata miał ją w dniu ślubu, pamiętam ze zdjęć. Miał ją, kiedy zaprowadzał mnie do szkoły. Miał ją na moim pierwszym koncercie.
- Jesteś pewny? - zapytał Brandon, pochylając się do przodu.
Kiwnąłem głową.
Poczułem cios nadciągający z lewej strony. Jeden z osiłków uderzył mnie w czaszkę.
- Kurwa - zakląłem.
- Nie przeklinaj - warknął Brandon. - Dopóki nie powiesz, gdzie ona jest, nie wyjdziesz stąd żywy. Pattie nie chce nic mówić.
Zajrzałem w jego oczy.
- A co będzie z moją mamą? - spytałem nagle.
- Trzyma się dobrze - ponownie się wychylił. - Pattie! - wrzasnął.
Moja mama stanęła w progu tak szybko, że chyba najszybszy biegacz świata nie zdołałby być lepszy od niej.
- Tak? - spytała.
- Kochanie, zabierz synowi telefon. Nie chcemy, żeby z kimś się kontaktował, kiedy my będziemy spali.
Mama podeszła do mnie i nachylając się nad moim uchem, wyciągnęła mi z kieszeni spodni komórkę.
- Nie martw się - szepnęła.
Mimo okoliczności, podniosło mnie to na duchu.
- W razie pytań, krzycz - powiedział Brandon, wstając. Kiwnął ręką na dwóch mężczyzn.
Wszyscy czworo - moja mama, Brandon i oni - wyszli, zostawiając mnie samego.
Samego na pastwę losu i tego, co się wydarzyło. Przez własną bezsilność i tęsknotę za normalnym życiem, poczułem, jak łzy, jedna po drugiej, zaczynają spływać po moich policzkach.

---------------------
Rozdział pisany na szybko, za co bardzo przepraszam. 
Nie umiem słowami nawet wyrazić mojej miłości do Was.
Dziękuję i chciałabym Was o coś prosić - możecie rozgłaszać adres bloga tam, gdzie się da? KOCHAM WAS.

xox Wera

piątek, 21 czerwca 2013

20.

Justin

Coś włochatego i miękkiego dotknęło mojego policzka. Nie do końca obudzony, automatycznie przyciągnąłem rękę do twarzy.
- Cicho - usłyszałem słowo wypowiedziane aksamitnym głosem. - Śpij.
Nie otwierając oczu, wyciągnąłem się na łóżku i poczułem promienie słońca docierające do mojego ciała, badające go od nosa do stóp, jakby było jakąś nierozwiązaną zagadką. Rozkoszowałem się tym stanem. Stanem błogosławieństwa. Byłem niczym nowonarodzony. Głowa przestała mnie już boleć, a nieprzyjemne przewroty w brzuchu ustały, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Mimo to, wiedząc, że ktoś jest obok mnie, zmusiłem się do podniesienia powiek.
Od razu zobaczyłem Annę. Siedziała na skraju łóżka i wpatrywała się we mnie swoimi pięknymi oczami.
Podciągnąłem się i usiadłem. Jej łóżko było bardzo wygodne. Właśnie - jej łóżko w jej własnym pokoju. Pierwszy raz spałem w jej łóżku, a ona nie miała nic przeciwko.
Tata Anny, gdy mnie już wyleczył, postanowił, że będę nocował u dziewczyny. Bo gdzie by indziej? Mimo, że było to oczywiste, ogromnie mnie ucieszyło.
- Cześć - zamruczałem.
Uśmiechnęła się, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
- Hej.
- Czemu się nade mną nachylałaś? - spytałem.
Założyła nogę na nogę i lekko się zarumieniła.
- Po prostu chciałam sprawdzić, czy oddychasz.
Zaśmiałem się.
- Trudno nie oddychać, kiedy w powietrzu unosi się taki uderzający zapach ciebie samej.
Dopiero kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, jak żałośnie zabrzmiało.
Anna podniosła się z łóżka i szybkim krokiem skierowała do łazienki.
- Jesteś beznadziejny - warknęła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Westchnąłem głęboko. Jestem idiotą, kurwa mać.
Podciągnąłem nogi i szybkim ruchem wstałem. Kiedy moje stopy dotknęły podłogi, nagle poczułem ogromny ból w kręgosłupie, a zmęczenie ogarnęło całe moje ciało. Automatycznie z powrotem wylądowałem na materacu.
W tej samej chwili w pokoju znowu pojawiła się Anna.
- Nie możesz wstawać! - krzyknęła, rzucając rzeczy, w których spała w pokoju siostry do szafy.
- Teraz mi to mówisz? - spytałem lekceważąco, ale widząc jej pogardliwe spojrzenie, dodałem szybko: - Przepraszam.
Zawachlowała swoimi puszystymi włosami i poprawiła jedwabną bluzkę.
- Co powiedziałeś?
- Przepraszam - powtórzyłem szczerze.
A ona, jakby nigdy nic, podniosła z podłogi torbę, założyła ją na rękę i wyszła z pokoju. Po chwili jednak cofnęła się, mówiąc:
- Idę do szkoły, a ty masz tu siedzieć, rozumiesz?
Po co mi to mówiła? Bojąc się jej tonu, pokiwałem energicznie głową. I znowu znikła, a ja ponownie spróbowałem zasnąć. Nie mogłem się jednak na tym skupić.
Wiedziałem, że byłem sam w domu, więc wszelakie krzyki wołania o pomoc były niewskazane.
Wychyliłem się w bok i odsunąłem szufladę szafki nocnej. Zajrzałem do środka. Było tam mnóstwo porozrzucanych łańcuszków i wisiorków, ozdobnych chusteczek, kabli od telefonu komórkowego. Wyciągnąłem jednak coś innego. Gruby, ozdobny zeszyt, wyglądający jak notes. Pamiętnik. Tak, to z pewnością był pamiętnik, ponieważ posiadał złotą klamrę.
Podniosłem ją i otworzyłem. Nie mogłem powstrzymać się, by zacząć czytać. Wiedziałem, że nie powinienem. Ale świadomość, że miałem resztę dnia spędzić w tym pokoju, przekonywała mnie, bym jednak to zrobił.

23 stycznia, środa
Piotrek jest cudowny. Zabrał mnie po szkole do parku. Z racji tego, że placówka mieści się na Ursynowie, mieliśmy daleko, ale daliśmy radę. Było tak cholernie zimno, ale na szczęście, byłam tam z nim. Kiedy się trzęsłam, zdjął z siebie kurtkę i mnie nią okrył. Kurtkę! A było chyba minus dwieście stopni, słowo daję. Jestem z niego dumna, że nie zamarzł.
On mnie chyba kocha. To takie słodkie, kiedy o tym piszę.
Potem przyszli jego kumple i zabraliśmy się wszyscy na lodowisko pod Pałacem Kultury. Nie umiem jeździć, ale Piotrek był moją podporą. Najukochańszy!
 Godzinę potem zabrali nas na piwo i trochę się rozgrzałam...

Co? Jaki, kurwa, Piotrek? Miała chłopaka i nic mi o tym nie powiedziała? Ale przecież, w sumie czemu miałaby mówić? W końcu to tylko ja. Nic nieznaczący w jej życiu kolejny beznadziejny chłopak.
Chociaż może, to mój translator w komórce źle przetłumaczył zdania. Nie. On zawsze dobrze tłumaczy.
Przekartkowałem pamiętnik.


11 marca, poniedziałek
Ciągle się z nim kłócę. Ale tak bardzo go kocham. Moje wnętrzności przepełnia chemia do niego. 
Jest coraz cieplej i nie potrzebuję już jego kurtki. Ale potrzebuję jego miłości.

18 kwietnia, środa
Byłam dzisiaj z nimi nad Wisłą. Padał deszcz i zmokliśmy, a poza tym nic nie pamiętam, bo Maryśka skołowała wódkę i trochę czegoś, o czym wolę nie pisać, bo nie wiem, kto znajdzie ten pamiętnik.
Pewnie było spoko, ale Piotrek był jakby nieobecny. Tracę go.

Znalazłem ostatni wpis.

20 maja, piątek
Zerwaliśmy. Płaczę. Mam wszystkiego dosyć. Nienawidzę go. Nie chcę żyć, nie chcę tu być, nie chcę na niego patrzeć. Dlaczego to zrobił? Bo co? Jest mi tak cholernie źle, że chyba idę się schlać.

Wróciłem do poprzednich notatek, aż w końcu w niecałe kilka godzin przeczytałem cały zeszyt.
Zerwali, przełknąłem ślinę. Nie wiem dlaczego, ale cieszyło mnie to.
Zatęskniłem za nią. Było w niej coś, co mnie do niej przyciągało, więc pełen ekscytacji, wstałem ostrożnie z łóżka. Ściągnąłem z siebie szare bokserki i włożyłem białe w czarne wzory spodenki do kolan, a zaraz potem szarą koszulkę taty Anny, która mimo, że trochę za duża, była najodpowiedniejsza.
Miałem ochotę biec, lecz ostrożnie zszedłem po schodach na dół. Naciągnąłem na oczy okulary przeciwsłoneczne i wyszedłem przed dom.
Uprzednio ściągając klucze z półki przed drzwiami, zamknąłem je dokładnie, sprawdzając potem, czy zrobiłem to tak, jak należy.
Przed domem, oparty i schody, stał rower górski, pewnie należący do samej Anny. Był niebiesko-czerwony. Przygryzłem wargę. W końcu muszę czymś dojechać do jej szkoły. 
Co ona pisała w tym pamiętniku? Ursynów? 
Okej, pomyślałem i wyruszyłem.

Anna

Zadzwonił dzwonek i wszyscy, z wyjątkiem mnie, pędem opuścili klasę. 
Nauczycielka popatrzyła na mnie wyzywająco, kiedy obok niej stanęłam.
- No i co, Miller? - warknęła, zamykając dziennik i kładąc na nim ręce.
Spojrzałam na swoje dłonie.
- Nie wiem - wyjąkałam.
- Złóż podanie o poprawkę - uniosła ręce do góry - poprawkę z angielskiego! Wielkie nieba! Kto by pomyślał!
- Kiedy termin? - spytałam, mając już wychodzić.
- Początek lipca. Zawiadomimy twoich rodziców.
Super, pomyślałam. Lepiej byś na tym wyszła, stara suko, gdybyś siedziała w szkole i z nikim nie rozmawiała.
Nie mówiąc jej "do widzenia", otworzyłam drzwi klasy i wyszłam na pusty już korytarz.
Zamurowało mnie, kiedy pod oknem zauważyłam Piotrka. Patrzył na mnie wyniośle i uśmiechał się szyderczo.
- Hej, piękna - skomentował, gdy obok niego przeszłam.
Nie chciałam zwracać uwagi na to, co się wokół mnie działo. Popatrzyłam kątem oka na ludzi wchodzących do szatni, lecz sama pchnęłam drzwi wejściowe. Kiedy stanęłam na podwórzu, za rękę złapał mnie Piotrek.
- Nie słyszałaś? - warknął.
Próbowałam się z nim szarpać. Bez skutku.
- Spadaj - prawie krzyknęłam.
Objął mnie w pasie. Poprawka - ścisnął. Tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.
- Odpowiedz na moje cześć - szepnął mi do ucha.
- Puszczaj mnie! - wydarłam się na całe gardło. - Puszczaj, do cholery!
To, co stało się potem, było tak szybkie i niespodziewane, że prawie się nie zorientowałam, co się dzieje. 
Przed nami, jakby wyrósł z ziemi, stanął Justin, jednak nawet na mnie nie popatrzył. Zaskoczyła mnie jego obecność.
Co on tu, kurwa robił?
Pierwszym krokiem, jaki zrobił, było uderzenie Piotrka prosto w jego nos, tak, że ten odsunął się ode mnie jak oparzony. Odwróciłam się. Krwawił i kucał, dotykając jedną dłonią betonu. Patrzył na nas z wściekłością, ale też zdezorientowaniem i żałością.
- Jeszcze raz jej dotkniesz, śmieciu, a pożałujesz - powiedział Justin, poprawiając swoją koszulkę takim ruchem, jakby była to najważniejsza czynność w jego życiu.
Szczerze wątpiłam w to, że Piotrek zrozumiał słowa Biebera. Nigdy nie przykładał się do angielskiego, był nawet gorszy ode mnie. Jednak to, w jaki sposób na nas patrzył, to, w jaki sposób został skompromitowany, znaczyło dla mnie więcej niż cokolwiek.
Chciałam stamtąd uciec. Ciężko oddychając, złapałam wyciągniętą w moim kierunku dłoń Justina i odeszłam z nim w kierunku szkolnej bramy.
- Dziękuję - szepnęłam, patrząc pod nogi.
- Nie ma za co - powiedział czule, ściskając mocniej moją rękę. 
Słyszałam szepty wokół nas.
To Justin.
Justin Bieber.
Czy to Anna Miller? 
Nie, to niemożliwe, żeby to była ona.
Możliwe, pomyślałam.
Wyszliśmy za szkolną bramę. Zobaczyłam mój rower.
- Przyjechałeś nim? - spytałam, choć przecież było to oczywiste.
Justin kiwnął głową i uśmiechnął się. Jego uśmiech był jak magnez, który przyciągał do mnie wszelakie piękne wspomnienia i uczucia. Cała byłam przepełniona radością. Nie wiedziałam, jak dokładnie działał, ale chciałam przebywać obok niego już do końca.
Puściłam jego dłoń i objęłam go za szyję. Widząc mój ruch, przyciągnął mnie do siebie i splótł swoje dłonie na moich plecach. Podniosłam się na palcach, a on, czując to, co zamierzam, pochylił się do przodu.
Chwilę potem dotykałam go już własnymi wargami.

Justin

Jej usta były tak ciepłe i miękkie, że miałem ochotę się w nich utopić. Chciałem jej dotykać, chciałem czuć jej ciało przy swoim, chciałem oddychać tą dziewczyną, którą obejmowałem. Była niesamowita.
Zatrzymałem się przy jej wargach i poprosiłem o dostęp do środka. Miałem wrażenie, że przez chwilę bała się tego, ale w końcu ustąpiła. Odnalazłem jej język i splotłem go ze swoim. Anna tak cudownie smakowała, że miałem ochotę trwać w tym stanie już całe życie.
Osunąłem swoje ręce na jej uda i podniosłem ją do góry. Oplotła mnie nogami, a ja posadziłem ją na siodełku roweru.
Słyszałem dziwne szepty, których nie rozumiałem z uwagi na obcokrajowy język. Nie wiedziałem, co mówią, ale nie obchodziło mnie to. Miałem w dupie, co mówili.
Liczyła się tylko ona. Najpiękniejsza i najwspanialsza kobieta na świecie, którą teraz całowałem, obwiązując wokół nas magiczną i niewidzialną nić.
Miała bardzo seksowne ciało. Kiedy obejmowałem ją w pasie, czułem przez bluzkę jej skórę.
Chciałem ściągnąć z niej wszystkie ubrania i całować. Po prostu całować. Lecz świadomość, że znajdowaliśmy się na środku chodnika, przed jej szkołą, odciągała mnie od tego.
Dlatego postanowiłem jechać z Anną prosto do domu.
- Justin Bieber - usłyszałem nagle za sobą niski, męski głos. Przez moment pomyślałem, że to kolejny fan, ale coś mi w tym tonie nie pasowało.
Z niechęcią odsunąłem się od Anny. Uśmiechnęła się do mnie, co dodało mi otuchy. Spojrzałem przez ramię za siebie.
Z wyjątkiem szkolnych gapiów i zazdrośników, najbliżej nas stało dwóch policjantów w średnim wieku. Byli wysocy i z pewnością powaliliby na ziemię niejednego osiłka.
Jednak coś mi w nich nie pasowało. Nie przypominali mi prawdziwych policjantów, których widziałem już kilka razy w swoim życiu.
- Justin Bieber - powtórzył jeden policjant. Miał przystrzyżone czarne włosy i oczy blisko siebie.
- Tak - kiwnąłem głową, odrywając ręce od Anny i stając do nich przodem. - O co chodzi?
Policjant z czarnymi włosami wskazał na drugiego kolegę, chudszego szatyna o przenikliwym wzroku. Podeszli do mnie obaj i złapali mnie za ręce. Anna pisnęła, a zgromadzenie wokół wydało z siebie przeraźliwy śmiech.
Policjanci zaciągnęli mnie na maskę samochodu, który zobaczyłem dopiero teraz. Nie miał oznakowania policyjnego, tak jak wiele radiowozów. Był to czarny, wysoki van o zagranicznych numerach rejestracyjnych.
Pod wpływem siły przycisnąłem policzek do przedniej maski. Poczułem, jak policjanci zaczepiają mi kajdanki na rękach, ściskając mocno. Podnieśli mnie i spojrzałem przez ułamek sekundy na Annę. Była przerażona. Ja też.
- O co chodzi? - spytałem ponownie, kiedy otwierali przede mną drzwi auta.
- Został pan aresztowany za podejrzenie zabójstwa Jeremy'ego Biebera.
Poczułem się tak, jakbym siedział na rozpędzonej karuzeli, a moje siedzenie wyleciałoby w powietrze, niosąc za sobą skutki roztrzaskania mojego ciała na kawałki. Choć wiedziałem, że już zginąłem, słysząc ostatnie słowa policjanta.

------------------
JCBJKFAL CAŁOWALI SIĘ, NO, sama na to czekałam.
Nie wiem co jeszcze dopisać, ale wiecie co? Chyba Was kocham.

xox Wera

środa, 19 czerwca 2013

19.

Anna

Wpadłyśmy z hukiem do domu. Mój ojciec, słysząc hałas, wybiegł przerażony z kuchni do przedpokoju. Widząc nas, jego usta wykrzywiły się w grymasie przerażenia.
- Co się stało? - spytał.
Trzymałyśmy Justina między sobą. Jego ramiona podparłyśmy na naszych, więc opierając się o nas, prawie wisiał.
- Tato, szybko - ponagliłam zdenerwowana, odchylając głowę od kolejnego ataku wymiocin krwi. - Zrób coś.
Ojciec podbiegł do nas i złapał półprzytomnego chłopaka w pasie, po czym przyciągnął go do siebie. Poczułam ulgę, kiedy ciężar Justina przestał na mnie ciążyć.
Mój tata podciągnął go tak, że piosenkarz opierał teraz głowę na jego ramieniu.
- Co z nim będzie? - spytałam, ale nie usłyszałam już odpowiedzi, ponieważ mój tata właśnie zniknął za rogiem, wchodząc do swojego gabinetu.
Popatrzyłam znacząco na Zuzę i podążyłam śladem ojca. Słyszałam jak dziewczyna rusza za mną, ale szczerze, nie interesowało mnie to. Było dla mnie nowością, że nagle jako priorytet postawiłam zdrowie Biebera.
Rzadko bywałam w pokoju taty, ponieważ zwykle mnie tam nie wpuszczał.
Pierwsze, co ukazało się moim oczom po otwarciu mahoniowych drzwi, było metalowe biurku z ogromnym przyrządem lekarskim, którego nazwy z pewnością nigdy bym nie rozszyfrowała. Był podłączony do mnóstwa kabli i wyglądał jak jeden wielki monitor komputera.
Za biurkiem stało łóżko z niebieską narzutą, zupełnie jak w szpitalu. Po co ojcu takie rzeczy w domu?
W pokoju nie było żadnych niepotrzebnych szafek z książkami. Na ścianie naprzeciwko okna wisiało zdjęcie z wakacji w Egipcie, na którym tata i mama całują się, a ja z Ewą stoimy przytulone do siebie. Poza tym w pomieszczeniu nie znajdowało się nic, co różniłoby się od pracy taty - zawodu lekarza.
Justin leżał już na łóżku i ciężko oddychał. Tata pochylał się nad nim i mierzył jego puls. Słysząc moje westchnięcie, odwrócił się szybko i warknął:
- Wyjdźcie.
Zdezorientowane i zaskoczone wybiegłyśmy z Zuzą na przedpokój, niemalże wypchnięte z gabinetu taty.
- Martwię się - powiedziałam nagle, dopiero potem uświadamiając sobie, co wydobyło się z moich ust.
Zuzka położyła mi rękę na ramieniu i przyciągnęła do siebie.
- Przepraszam - szepnęłam. - Za to, że ci nie powiedziałam. Wiesz, kiedy - poczułam, jak łzy spływają mi po policzku. - Przepraszam, naprawdę przepraszam. Wybaczysz mi?
Westchnęła.
- Tylko wtedy, kiedy ty mi wybaczysz.
- Za co? - miałam się od niej odsunąć, ale przycisnęła mnie do siebie. Chyba nie miała ochoty patrzeć mi w oczy.
- Przepraszam, że wykorzystałam twoje zaufanie i zrobiłam z Justinem coś, czego nie powinnam.
Zaskoczyła mnie. Mimo jej ucisku, odchyliłam się i spojrzałam prosto na nią. Spuściła wzrok.
- Spójrz na mnie. - Nic, zero reakcji. - Spójrz. - Kiedy wykonała moje zadanie, kontynuowałam: - Co zrobiłaś?
Przełknęła głośno ślinę i zniżyła głos do szeptu.
- Wrzuciłam mu do soku tabletkę... Nie wiedziałam, że jest chory... - jąkała się. - Naprawdę... Przepraszam... Rozebrałam go... I... No... - zamknęła oczy.
Co ona kurwa wygadywała? Poczułam, jak czerwone światełko wewnątrz mnie zaczyna rosnąć i przybierać na sile, tworząc ogień. Cała płonęłam.
- Słucham? - parsknęłam nagle, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Do niczego nie zaszło - pomachała rękami, jakby odganiając się od swojej beznadziejnej sytuacji. - Zasnął. To przez anemię. Gdyby jej nie miał, tabletka zaczęłaby działać dopiero po kilku godzinach.
- Och - westchnęłam, krzyżując ręce na piersi. - To rzeczywiście pech.
Pokręciła głową.
- Nie chciałam. Żałuję tego.
Chciałam jej wierzyć, ale coś w środku mnie mówiło mi, że kłamie w żywe oczy.
Mimo mojego niezdecydowania, złapałam ją za nadgarstki i przytuliłam mocno.
- W porządku - powiedziałam.
Wzięła głęboki wdech, ukrywając twarz w moich włosach.
- Kocham cię - usłyszałam po chwili.
Jako moją odpowiedź mocniej ją ścisnęłam.
W tym samym momencie zauważyłam własną mamę, która stanęła w progu kuchni.
- Nie poszłaś do szkoły? - zapytała na powitanie.
- Mamo... - zaczęłam, ale podniosła rękę.
- Dlaczego?
Zuza odsunęła się ode mnie i ukłoniła zamiast "dzień dobry". Mama pochyliła lekko głowę, widząc jej zachowanie.
- To moja wina, pani Miller - wyjaśniła Zuza. - Przyjechałam do Anki z Justinem Bieberem.
Usta mojej mamy zaokrągliły się, co zabawnie wyglądało. Zdziwiła się.
- Z kim? - spytała. - Z tym... Justinem Bieberem?
- Tak, mamo - odpowiedziałam szybko. - Justin jest chory. Tata go... - co właściwie z nim robił? - Hm, zajmuje się nim w gabinecie.
Mama zaśmiała się lekko.
- Och. - Westchnęła. - Oby wszystko było w porządku.
W tej samej chwili usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi. Wszystkie trzy spojrzałyśmy w tamtym kierunku.
Tata miał poplamioną krwią koszulkę z drużyną koszykarską, którą kupił na jednym z bazarów. Na jego twarzy malowało się zwątpienie.
Jezu Chryste. Co z nim? Tato, mów. Nie każ mi czekać. Chcę wiedzieć. Tak strasznie się boję. Tato, proszę... - łkałam w myślach.
- Przykro mi - powiedział ojciec, rozkładając bezradnie ręce.
Zuza zaczęła się trząść. Nie chciałam widzieć jej łez.
- Tato - warknęłam. - Co się dzieje?
Nagle mój tata klasnął w dłonie i zaśmiał się głośno.
- Przykro mi, bo Justin Bieber musi u nas zostać przez kilka nocy.
Zaśmiali się wszyscy, oprócz mnie. Tata był żałosny. Ciągle żył w tym swoim wyidealizowanym świecie czterolatka.
Pomimo to podeszłam do niego i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Poczułam, jak radość i ulga zaczynają napływać do mojego serca.

--------------------
Krótki, ale to dlatego, że pisałam go na szybko, bo starałam się dodać go dzisiaj, żebyście mieli.
Kocham Was.

xox Wera

wtorek, 18 czerwca 2013

18.

Anna

To wszystko zupełnie nie trzymało się kupy.
Obudzono mnie dosyć brutalnie moim własnym snem o szkole, choć byłam na to przygotowana. Poniedziałek. Dzień wielkiej jebanej poprawki z angielskiego. To miała być moja jedyna szansa przed końcem roku, który - rad nie rad - zbliżał się już wielkimi krokami. W końcu za tydzień miałam odebrać świadectwo.
Chyba, że nie zdałabym. Nauczycielka dała mi jeden termin do zaliczenia materiału. Poniedziałek. Słyszałam jej głos w mej głowie. Nie chciałam go słyszeć, ale narastał z każdą sekundą. Widziałam jej oczy - pełne wzruszenia, choć ja w głębi wiedziałam, że jest zadowolona. Nie chciała mnie przepuścić.
Gdybym jej teraz powiedziała, że w moim domu spał Justin Bieber, ten sam, do którego ona modli się co wieczór, może zrozumiałaby i postawiłaby mi nawet ocenę celującą. Bardzo dobrą. Dobrą? Wystarczy.
Z pewnością jednak czekała mnie ocena niedostateczna, ponieważ przez te wszystkie dni, odkąd znałam dzień poprawy, nie zajrzałam do książek ani razu.
To wszystko było beznadziejne. Po co w ogóle mi angielski?
Usiadłam zdecydowanie na łóżku i przetarłam oczy. Wyprostowałam kręgosłup i przez moment poczułam ulgę. Nic natomiast nie poprawi mi dzisiaj humoru, pomyślałam i w tej samej chwili wstałam. Udając się do łazienki, przebierałam nogami jak pingwin w zoo. Na nic nie miałam ochoty.
Stanęłam przed lustrem i sama sobie pokazałam język. Następnie zrobiłam skwaszoną minę i podniosłam szczoteczkę do zębów, by je umyć.
Chwilę później byłam już nieco bardziej orzeźwiona.
Wyszłam z łazienki i od razu wyciągnęłam z szafy pastelowe spodenki oraz dżinsową koszulę. Stojąc przed wysokim lustrem, ściągnęłam z siebie koszulkę do spania i przebrałam się szybko. Koszulę włożyłam w spodnie z wysokim stanem, co miało podkreślać - i podkreślało - mój seksowny tyłek.
Westchnęłam. Ty idiotko, przecież nawet to ci nie pomoże. Nic ci dzisiaj nie pomoże. Jesteś skończona.
Podniosłam z podłogi torbę szkolną i włożyłam do niej telefon, paczkę chusteczek i zeszyt od angielskiego. Reszta nie była mi potrzebna, ponieważ i tak nic nie robiliśmy. Reszta idiotów nie musiała już chodzić do tej szkoły, ponieważ część ich ocen była już wystawiona. Oczywiście. Tylko nie ta moja część.
Zbiegłam po schodach na dół, przeskakując po dwa schodki. W kuchni czekali już na mnie rodzice. Są niemożliwi, pomyślałam. Mimo, że mają na drugą zmianę, czyli na dziesiątą do pracy, wstają tak wcześnie tylko po to, by zrobić nam coś do jedzenia.
Ewa siedziała przy stole i gryzła kanapkę. Posłałam jej pytające spojrzenie, które miało mówić: Hej, mała, rodzice wiedzą coś o Justinie? Pokręciła przecząco głową. A to spryciula. Zrozumiała mnie.
Zadowolona, że nasz mały sekret jeszcze (oj, błagam, cofnijmy to słowo) się nie wydał, powędrowałam do swojego miejsca. Powiesiłam torbę na oparciu i nachyliłam się nad stołem.
Akurat dzisiaj, kiedy nie miałam ochoty niczego przełknąć, oni wszyscy przygotowali rzeczy, którymi objadałabym się ciągle. Tylko nie dziś. Naleśniki z bitą śmietaną, naleśniki z dżemem, naleśniki z czekoladą, tosty z wędliną, tosty z serem, mozzarella z pomidorem, śliwki, jagody, truskawki, kakao, gorąca herbata, zimny sok jabłkowy. Naprawdę ich znienawidziłam.
Mama siedziała naprzeciwko mnie i patrzyła na mnie spode łba. Kobieto, warknęłam w myślach, przestań.
- Nie jestem głodna - westchnęłam i odsunęłam krzesło.
Tata, czytający dotąd gazetę, uniósł znad niej wzrok i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Musisz mieć siłę - wytłumaczył.
- Och, w porządku - powiedziała nagle Ewa. - Przecież i tak sobie poradzi, bo się uczyła.
Założę się, że tylko ja usłyszałam ten kpiący ton jej głosu.
- Zamknij się - warknęłam, zabrałam torbę i udałam się do wyjścia. Odwróciłam się na pięcie przed drzwiami i powiedziałam: - Cześć.
Usłyszałam, jak wybiega za mną Ewa. Wyprzedziła mnie, nic nie mówiąc i pognała w kierunku przystanku. Zatrzymałam się. Cholera, dlaczego się zatrzymałam?! Gdybym tego nie zrobiła, wsiadłabym do autobusu. Zamiast tego, stałam przed furtką i obserwowałam, jak odjeżdża, razem z Ewką, która wskoczyła do niego w ostatniej chwili.
Kurde.
Oparłam się o furtkę. Przecież nie wrócę teraz do domu. Muszę poczekać na następny odjazd.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę przystanku. Spojrzałam na tablicę. Oczywiście. Następny autobus przyjedzie dopiero za dwadzieścia minut.
Właśnie wtedy zadzwonił mój telefon.
Wściekła na cały świat, odebrałam go, nawet nie patrząc na ekran.
- Halo? - rzuciłam i zaczęłam przebierać nogami, rozglądając się dookoła, z nadzieją, że autobus jednak pojawi się za rogiem.
- Cześć - usłyszałam po drugiej stronie.
Ja pierdole, jęknęłam w myślach, po co Zuza do mnie dzwoni?
- Czego chcesz? - spytałam odrobinę zbyt ostro.
- Dobra, nieważne - odrzekła ze swoją znaną mi dobrze pokorą i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozłączyła się.
O co jej chodziło? Dlaczego zadzwoniła? Coś z Justinem? To ostatnie przyszło mi na myśl jak bumerang. Wbiło się do mojej czaszki i nie zamierzało wydostać.
Cholera, na pewno coś z Justinem. Umarł? Nie, to niemożliwe.
Pełna obaw, wybrałam jej numer.
- Czego chcesz? - burknęła tym samym tonem, którym zwróciłam się wcześniej do niej.
- Przepraszam - wymamrotałam.
- Za co?
Zastanowiłam się chwilę.
- Za to, że tak niekulturalnie się odezwałam. A za coś jeszcze?
Westchnęła.
- Nie wiem, Anka.
- Czego chciałaś? - spytałam, chcąc zmienić temat.
- Chodzi o Justina - powiedziała, a ja przełknęłam ślinę. - On... Się nie rusza.
Kaszlnęłam.
- Co powiedziałaś?
- Nie rusza się.
- Usłyszałam przecież.
- Więc po co pytasz?
- Bo kurwa nie rozumiem.
Wzięła głęboki oddech.
- Justin zasnął w sobotę. Obudził się wczoraj, ale szybko stwierdził, że jest zmęczony, więc pozwoliłam mu się położyć. I nie obudził się aż do teraz.
Poczułam, jak serce zaczyna mocniej mi walić.
- Co ty wygadujesz?! - krzyknęłam.
- Boże, nie denerwuj się - rzekła spokojnie.
Jak mam się nie denerwować? Zresztą, pomyślałam po chwili, dlaczego w ogóle się denerwuję? Przecież to tylko Justin Bieber.
- Pomyślałam, że... - zatrzymała się.
- Co pomyślałaś? Trzeba działać szybko - gorączkowałam się. - Mów, co pomyślałaś!
- Trzeba go zabrać do twojego taty.
Jasne, tylko problem polega na tym, że mój tata, lekarz Szpitala Klinicznego MSW w Warszawie, przebywa właśnie w domu.
- Dobra - odpowiedziałam po chwili. - Czekam na przystanku. Przyjedź z nim do mnie.
Kiedy usłyszałam, że się rozłączyła, siadłam na ławce obok przystanku i położyłam ręce na kolanach. Spojrzałam na beton. Z tego, co mówiła mi Ewa, Justin przed warszawskim koncertem leżał w szpitalu przez kilka dni. Nie wiedziałam, co mu się stało, lecz zaczynało mnie to intrygować.
Najbardziej nie rozumiałam samej siebie i tego, co się wokół mnie działo. Dlaczego tak bardzo stresowałam się Justinem? Bardziej, niż angielskim.
Właśnie, poprawa z angielskiego. No cóż, wszystko wskazywało na to, że jednak ją zawalę. Chyba, że moją nieobecność nauczycielka potraktuje jako pełną gotowość do działania.
Wciągnęłam głęboko powietrze i po prostu czekałam.

Zuzanna

- Czemu się tak wleczesz? - warknęłam, oglądając się za siebie.
- Daj mi spokój.
Zatrzymałam się i podeszłam do niego. Co za rozpuszczony dzieciak.
- Nie mam czasu, Justin.
- Przed chwilą zasłabłem, a kiedy się ocknąłem, ty zmuszasz mnie, żebym za tobą pędził.
Westchnęłam.
- Hm, zastanówmy się, dlaczego. Może dlatego, że chcę, abyś wyzdrowiał?
- Jestem zmęczony. Masz jakieś wątpliwości?
- Chcesz posłuchać moich wątpliwości? - burknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Nie chcę. - Odpowiedział i wyminął mnie.
Postanowiłam iść za nim, zresztą nie miałam innej możliwości wyboru. Justin był bardzo rozkapryszony, jednak rad nie rad - polubiłam go. Wiedziałam, że mnie nienawidzi, ale co mogłam poradzić? To już jego problem, że nie mógł zrozumieć, że chciałam się tylko zabawić. Gdyby mi wytłumaczył wcześniej, że choruje, nie wywinęłabym tego idiotycznego żartu z sokiem pomarańczowym. Ale nie powiedział mi, co oznaczało, że ta cała sytuacja była tylko jego winą.
Najgorsze jest to, że miałam go obok siebie, rozebranego do połowy i... nic. Kompletnie nic. Bo całując go, zorientowałam się, że się nie rusza. Zasnął, lecz był to niespokojny sen.
Lecz w każdym razie, jakiś sen był. A ja nie popieram gwałtów podczas snu.
Co, kurwa? Ja przecież w ogóle nie popieram gwałtów. Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc własne myśli i to, jak łatwo siebie okłamywałam.
Justin właśnie przeszedł przez ulicę. Znajdowaliśmy się na skrzyżowaniu Żwirki i Wigury z Racławicką. Chłopak pewnie zauważył oznaczenie stacji metra, więc chciał iść w tamtym kierunku.
Podbiegłam do niego szybko i złapałam za ramię.
- Chcesz tam wsiąść?
- Czemu nie? - spojrzał na mnie zaskoczony i wyszarpnął się.
Rozejrzałam się dookoła i nagle, jakby wyrosła z ziemi, zobaczyłam biegnącą ku nam, na oko dziesięcioletnią dziewczynkę.
Justin znieruchomiał i również na nią spojrzał. Kątem oka dostrzegłam w jego oczach strach.
- Bieber! - krzyknęła dziewczynka. Nagle wszyscy zgromadzeni wokół się na nas spojrzeli i wiedziałam, że to już koniec.
- Właśnie dlatego! - wrzasnęłam do Justina i złapałam go za dłoń. Uciekając przed tłumem rozwścieczonych fanek, wybiegłam z nim na ulicę i z trudem ominęłam samochód, który w przeciwnym razie by w nas uderzył.
Widząc nadjeżdżającą taksówkę, zatrzymałam ją na środku jezdni i wepchnęłam Justina do środka. Wsiadając za nim, zamknęłam mocno drzwi, jeszcze zanim pierwsza z dziewczyn goniących nas uderzyła w szybę pojazdu.
- Proszę jechać! - krzyknęłam, a kierowca, widząc powagę sytuacji, ruszył przed siebie, zostawiając w tyle napalone fanki.
Zaraz, czy ja właśnie użyłam sformułowania "napalone fanki"? Zabawne. Przecież byłam jedną z nich.
- Głupio wyszło - westchnął Justin, opierając się.
Chcąc dodać mu wsparcia, ścisnęłam jego dłoń, lecz szybko się odsunął.
Wytłumaczyłam kierowcy, dokąd chcemy dojechać i odwróciłam się od Justina, głośno połykając ślinę. A najgorsze było to, że w ogóle nie żałowałam tego, co zrobiłam w sobotę.
Dojechaliśmy do Piaseczna w niecałe czterdzieści minut. Przez całą drogę zerkałam nerwowo na Justina, bojąc się, że znowu zasnął.
Zapłaciłam kierowcy i wysiedliśmy przed domem Anki. Zobaczyłam ją, jak idzie w naszą stronę. Pewnie czekała na przystanku tak, jak obiecała.
Udałam, że nie widzę, jak się zarumienili oboje z Justinem, kiedy zobaczyli siebie nawzajem. Aż zaczęłam się robić zazdrosna.
- Cześć - mruknęłam.
- Hej - odparła, przestając z nogi na nogę.
Wskazałam na Justina, chcąc powiedzieć, że go tu zostawiam.
Jednak Justin już leżał na ziemi w kałuży krwi, którą wypluwał seriami, dusząc się i kaszląc.

----------------------
Nie daję rady, ale dziękuję Wam. Nie wiem, kiedy następny, postaram się szybko.
Kocham Was mocno.
Całym serduchem. 
Linki macie z boku.

xox Wera

niedziela, 16 czerwca 2013

17.

Brandon

Oddychałem ciężko, ale czułem się spełniony. Wreszcie coś mi się udało.
Lotnisko było takie ciche, że zamiast szukać moich "towarzyszy" wśród spodziewanego przeze mnie wcześniej tłumu, szedłem tak cicho, jak to tylko możliwe, żeby tylko mnie nie zauważyli.
Odebrałem bagaż, jakim był wypchany watą plecak i ruszyłem za nimi. Poruszałem się bezgłośnie, oczywiście, jeśli nie słyszeli moich kroków na błyszczącej posadzce terminalu. A uważałem ich za idiotów, więc było jasne, że nie słyszeli.
Wyszliśmy z lotniska i poczułem przyjemną duszność, napływającą do mnie ze wszystkich stron.
Nigdy nie byłem w tym miejscu, lecz już wiedziałem, że muszę tu zabrać rodzinę... Zaraz. Jaką rodzinę? Przecież nie mam rodziny, pomyślałem.
Poprawka - muszę tu zabrać siebie samego. Dumny z własnego rozwiązania, ruszyłem dalej, stąpając po lejącym się od słońca betonu. Wokół nas nie było prawie nic. Przed lotniskiem rozciągał się widok pustej i bezkresnej pustyni. To było niesamowite. Jakbyśmy byli po prostu jedyni.
- Jaki mamy hotel, kochanie? - podniosłem wzrok, gdy usłyszałem jego głos. Nachylił się nad żoną i pocałował ją w policzek.
Wzdrygnąłem się. Był obleśny.
- Mintel Resort - odpowiedziała z ekscytacją. - O, to tam! - wskazała na szaroniebieski autobus, który stał po prawej stronie od wyjścia z lotniska.
Była przy nim młoda kobieta, ubrana w białą koszulę z długim rękawem i niebieską spódnicę do kolan. W ręku trzymała plik kart i machała do nas.
Założyłem wyżej okulary przeciwsłoneczne i pognałem za nimi w tamtym kierunku.
- Proszę, to dla państwa - powiedziała kobieta, podając nam po kolei jedną kartę. Wiedziałem, co na niej było: informacje na temat hotelu, do którego zmierzaliśmy. Nic szczególnego. Nigdy nie rozumiałem, po co je rozdają. Przecież ktoś, kto gdzieś jedzie, już wcześniej zaznajamia się z miejscem, tak?
Przyjrzałem się z bliska brunetce i odczytałem, że na jej piersi widnieje plakietka z imieniem "Kate".
- Kate - zacząłem i uśmiechnąłem się - witaj.
Przytaknęła głową i wskazała mi drzwi do autobusu. Zaliczyła sprawdzian, pomyślałem. Gdyby była podatna wdzięki płci przeciwnej, już bym ją skreślił. A, niestety - mogła być. Szczególnie z nim.
Wsiadłem do busu. Był mały i obskurny. Usiedli na samym końcu. Gruchające gołąbeczki. Zrobiło mi się niedobrze.
To był cud, że jeszcze mnie nie zauważyli. Wślizgnąłem się prędko na pierwsze siedzenie za kierowcą. Jak na czerwiec, nie było tłoczno. Oprócz nas wsiadły jeszcze dwie pary zakochanych. Super, połknąłem ślinę, byłem sam jak palec.
Chociaż, w sumie to dobrze, bo to, co zamierzałem zrobić, nie wymagało pomocy kogoś innego.
W końcu, razem z naszą pilotką wycieczki, ruszyliśmy. Zamknąłem oczy. Źle znosiłem samochodowe podróże.
Czterdzieści pięć minut później, Kate obudziła mnie, więc rad nie rad, musiałem wysiąść. Zrobiłem to przed innymi, toteż szybko popędziłem w stronę hotelowych drzwi.
Było tu bajecznie. Dwie białe kolumny podpierające jasną posadzkę, na której postawiono wielkie donice z egzotycznymi kwiatami. Szklane rozsuwane drzwi, za którymi znajdowała się recepcja. Po prawej stronie stała wysoka lada, za którą ruszało się niespokojnie dwóch mężczyzn w eleganckich koszulach. Po lewej zaś ktoś postawił kanapę w kształcie litery L obijaną białą skórą.
We wnętrzu unosił się zapach hiacyntów, a na przeciwko ustawiono kolejne szklane drzwi, prowadzące na teren hotelu.
Wszystko załatwiłem już wcześniej, więc nie musiałem czekać na przydział pokoju i dostanie nowych kluczy. Po prostu wyszedłem.
Naprzeciw mnie, w półkolu ustawiony był niski do kolan biały mur z marmuru. Przed nim stały drewniane krzesła pod parasolami. Siadali na nich ludzie zamawiający coś w barze po lewej stronie, którego od słońca ochraniał słomiany dach.
Pognałem w tamtym kierunku. Usiadłem na jednym z krzeseł i rzuciłem oko na krajobraz rozciągającej się w oddali srebrzystej wody i domków, które postawione na drewnianych balach, sprawiały wrażenie, jakby pływały.
Odwróciłem głowę od tego zapierającego dech w piersiach widoku. Spojrzałem na kelnera za barem. Miał krótkie czarne włosy i zmęczone oczy. Przecierał kubki.
Odchrząknąłem. Podskoczył przerażony. O tej porze goście hotelu wypoczywają na piaszczystej plaży; rzadko zaglądają do baru.
- Pan Brandon? - spytał kelner, odkładając szklanki.
Kiedy przytaknąłem, wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił. Nie powiedział ani słowa, więc domyśliłem się, że odczekał tylko jeden sygnał.
Czekając, zamknąłem oczy. Żar był niesamowicie uciążliwy. Mimo cienia, jakie dawał parasol, duchota i pieczenie powoli opanowywały moje ciało, przyklejając do niego mokre od potu ubrania. Marzyłem, by zanurzyć się w chłodnej wodzie.
Z myśli wyrwał mnie odgłos japonek uderzających o jasne płytki wokół baru.
Podniosłem powieki. Zmierzał ku mnie mój stary, szkolny kumpel "od brudnej roboty", Jim Clayton. Miał na sobie pomarańczowe spodenki do kolan, ciemne okulary przeciwsłoneczne i szarą bransoletkę na nadgarstku, która informowała o usługach hotelu. Brak koszulki spowodował, że zrozumiałem, dlaczego dziewczyny zawsze wolały jego.
Podszedł do mnie i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Wydoroślałeś - przyznałem, kiedy usiadł naprzeciwko.
- Właśnie snurkowaliśmy z Amy - odparł.
- Snurkowaliście? - zdziwiłem się.
- Pływasz, no wiesz, nie zanurzając całego ciała. Masz pod wodą głównie głowę z maską, no i...
Podniosłem rękę w górę.
- Nieważne - burknąłem.
Zaśmiał się.
- Nigdy nie lubiłeś słuchać o czyimś szczęściu, Bran...
Nie dokończył, gdyż właśnie minęli nas oni. Oboje przeszli obok mnie tak blisko, że poczułem zapach jej perfum. Od ostatniego razu jeszcze ich nie zmieniła. Wyprostowałem się, widząc, jak razem z boyem hotelowym, który prowadził ich bagaże, przeszli przez murek, by wsiąść na łódkę. Miała ich zaprowadzić prosto do jednego z domków. Jak było wcześniej ustalone, do domku numer siedemdziesiąt cztery.
Oby przynajmniej zdążyli wejść do wody. Nie chciałbym mieć potem na sumieniu tego, że nawet nie zakosztowali uroków wakacji.
- Do rzeczy, Jim - westchnąłem, ponownie spoglądając na swojego kompana.
Odchylił się od stolika ustawionego między nami i wyciągnął z kieszeni spodni pakunek. Położył go na stole i zaczął rozrywać papier. Po chwili ukazał się nam piękny, czarny pistolet.
- To kaliber trzysta osiemdziesiąt - wyjaśnił Jim, razem ze mną podziwiając to cudo. - Jest naładowany, ale wolałbym, byś załatwił to za jednym strzałem.
Uniosłem brwi.
- Myślisz, że wykorzystam wszystko? Nie musisz się martwić.
Prychnął.
- Wiem, ale inni klienci też potrzebują broni. Poza tym uważam, że turyści nie byliby zadowoleni, słysząc więcej niż jeden wybuch.
Zrozumiałem, więc pokiwałem z uznaniem głową. Cały Jim. Załatwia kalibry najlepszym kumplom, ciężko pracuje, a w wolnych chwilach zabiera piękne kobiety na wakacje, snurkuje z nimi i robi inne nieprzyzwoite rzeczy, o których wolałbym nie myśleć.
- Jeszcze jedno, Brandon - zatrzymał mnie, kiedy miałem już wstać.
- Tak?
- Powodzenia.
Uśmiechnąłem się i zwinąłem ponownie broń. Ruszyłem w kierunku kolejnej łódki. Czekał już na niej ubrany w zieloną koszulę i długie spodnie mężczyzna. Nie chciałem sobie wyobrażać tego, jak bardzo mu było gorąco. Wymagania od pracowników upewniały mnie tylko, że dobrze wybrałem, nie pracując w hotelach.
- Brandon Greenmore - przedstawiłem się, wskakując do środka.
- Rozumiem - odpowiedział rosyjskim akcentem, łapiąc za wiosło. - Jim wszystko mi wyjaśnił. Zawiozę pana prosto do siedemdziesiątki czwórki. I uprzedzam, że ma pan, panie Greenmore, tylko pół godziny.
- Zgoda - westchnąłem, choć doskonale wiedziałem, że to przedstawienie zajmie mi zdecydowanie mniej czasu.
Mijaliśmy inne domki wynajmowane przez turystów. Nie ulegało wątpliwości, że wszystkie były zajęte. Przez otwarte drzwi czy okna widziałem ludzi rozmawiających, śmiejących się, jedzących przetwory lub zamówione uprzednio dania, oglądających zagraniczną telewizję, szykujących się nad wodę... Po prostu spędzających razem czas.
Tymczasem, mój wioślarz przestał robić cokolwiek, a łódź delikatnie sunąc po tafli wody, zbliżała się do jednego domku.
Od razu zobaczyłem ogromne cyfry: siedem i cztery, powieszone obok siebie na drzwiach, nie zdające sobie sprawy z tego, jakie piętno się za nimi ciągnie.
Z pomocą pracownika hotelu wygramoliłem się na drewniany podest i nie oglądając za siebie, po prostu pchnąłem drzwi, jakby były tylko zwykłą przeszkodą.
Zobaczyłem go niemalże od razu. Siedział na łóżku, naprzeciwko mnie. Gdy zobaczył swojego starego przyjaciela, podniósł się niepewnie. Przełknął ślinę.
O cholera, on właśnie przełknął ślinę ze strachu.
- Brandon - rzekł, pociągając wyżej swoje spodnie.
W tej samej chwili, z pomieszczenia po lewej stronie, które musiało być łazienką, wyszła ona. Ubrania w kwiecistą sukienkę, wyglądała idealnie. Na moment wstrzymałem oddech. Wszystko powróciło do mnie z tym, jak poczułem zapach jej ciała po prysznicu. Jak za dawnych lat.
- Chcę załatwić to szybko - wytłumaczyłem spokojnie.
- Zrobię coś do picia - powiedziała kobieta, rzucając trzymany wcześniej w dłoniach ręcznik na łóżko. - Zupełnie nie spodziewaliśmy się twojej wizyty... Co tu robisz?... Och, czy ja właśnie powiedziałam, że zrobię coś do picia?... To niesamowite... Zapomniałam, że to hotel all inclusive...
- Zamknij się! - krzyknął. Już wtedy miałem ochotę rozbić mu szczękę.
- Sam się zamknij, gruba świnio - warknąłem, popychając go w pierś. Poziom adrenaliny wzrósł mi o sto stopni. - Już zapomniałeś, co się kiedyś stało?
Wytrzeszczył oczy z przerażenia.
- Przestań, proszę.
- Jęczysz jak baba. Nigdy nie zapomnę zdarzenia sprzed lat. Nigdy. - Odwróciłem się twarzą do kobiety. - Przykro mi, że ci go zabieram.
Zdziwiła się.
- Zabierasz? Dokąd wyjeżdżacie?
Mój śmiech wypełnił przestrzeń domku.
- To zabawne, że używasz określenia "wy". - Stwierdziłem. - Nie ma "nas". My nigdzie nie wyjeżdżamy. Ta podróż jest samotna, a bilet został wykupiony już kilka lat temu, kiedy ten człowiek - wskazałem na niego palcem - zabrał mi całe życie.
Już dosyć, pomyślałem.
Wyjąłem z dość głębokiej kieszeni kaliber trzysta osiemdziesiąt. To cacko trochę ważyło, ale moja złość podpierała siłę.
Kobieta jęknęła, kiedy padł strzał. To zaskakujące, że usłyszałem jej krzyk. W mojej czaszce był głośniejszy od wybuchu z pistoletu.
Ułamek sekundy później patrzyłem, jak Jeremy Bieber pada martwy u moich stóp.

------------------
Cholera, przepraszam, że tak długo. Naprawdę p r z e p r a s z a m.
Kocham Was niesamowicie i dziękuję za 5 tys. Jesteście nieziemscy i piszę to dla Was.
Jak Wam się podoba? :)


Ask: @trakt0r

środa, 12 czerwca 2013

16.

Justin

Nigdy nie czułem się bardziej upokorzony.

Zdejmując dłonie z moich kolan, Zuzanna wyszła z pokoju, prawdopodobnie idąc do łazienki. Nawet nie odprowadziłem jej wzrokiem. Wbiłem oczy w podłogę, lecz kiedy usłyszałem, że zamknęła drzwi, opadłem na łóżko. Nie było tak wygodne jak to w pokoju Anny. Materac wykrzywiał moje plecy, przez co musiałem się podnieść, co nie było łatwe, a w końcu mi się udało. Wstając, przytrzymałem się dwóch kolumn, które szły w górę od framug łóżka.
Zuzanna przyczepiła do nich balony - fioletowe i różowe. Cholera, pomyślałem, przecież nie jestem już dzieckiem i nie trzeba mnie witać balonami.
Przytłaczała mnie również obecność siebie samego. Może to zabrzmi zbyt egoistycznie, ale byłem po prostu wszędzie - na wszystkich czterech ścianach. Pokój Ewy był ozdobiony głównie plakatami z moim uśmiechem, zdjęciami z fanami i najbliższą częścią rodziny.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, raziło moją klatką piersiową.
Naprawdę, pomyślałem, ta dziewczyna miała coś z głową. I to wcale nie było nic dobrego.
Podszedłem bliżej drewnianych niskich szafek, zajmujących miejsca na całej długości ściany naprzeciwko łóżka. Stały na nich małe figurki aniołków. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo i to, jak kolekcjonowałem je z babcią. Uśmiechnąłem się.
- Co się tak cieszysz?
Odskoczyłem od szafki przerażony i spojrzałem w stronę, z której dobiegał głos.
W progu stała Zuzanna, ale... To nie mogła być Zuzanna.
Zmieniła wcześniejsze obskurne dresy na obcisłą czerwoną sukienkę, w której jej figura - a raczej brak, bo jak można mieć figurę będąc osobą wyłącznie zbudowaną z cienkiej skóry i kości? - była widoczna. Związane wcześniej w niedbały, źle wyglądający kok włosy spięła u góry spinką, nadając im objętość. Na usta nałożyła zbyt czerwoną, ale soczystą szminką, rzęsy mocno umalowała tuszem, a świecący podkład widziałem z daleka.
Była jakaś... inna. Ale wyglądała dobrze.
Przełknąłem ślinę.
- Już masz na mnie ochotę? - zaśmiała się i wyprostowała. Dopiero wtedy zauważyłem, że trzymała w dłoniach niebieską koszulę i spodnie. - Włożysz to.
Podeszła do mnie i wcisnęła mi ubranie. Skrzyżowała ręce na piersi i dzięki temu spostrzegłem, że pod warstwą materiału coś jednak ma. Coś, co rzeczywiście mogło być piersiami.
- Na co mi to? - spytałem, wskazując na ciuchy, które mi dała.
- Musisz dobrze wyglądać i się trochę zabawić, no nie? Idziemy do klubu.
Jasne, pomyślałem, klub, impreza, hałas, alkohol. O niczym innym nie marzyłem.
Mama jednak zawsze uczyła mnie, że pięknym kobietom się nie odmawia. I mimo to, że Zuzanna wyglądała bardziej jak dziwka, niż kobieta z klasą, musiałem się zgodzić.
Szanując moją prywatność, dziewczyna wyszła z pokoju. Zupełnie tego nie zrozumiałem. Codziennie patrzy na mój tors, a wstydzi się zobaczyć go na żywo? Naprawdę miała coś z głową.
Zmieniłem dresy na dżinsy i elegancką koszulę, po czym postanowiłem wyjść z pokoju.
Zuzanna westchnęła na mój widok. Stała oparta o boazerię, lecz kiedy mnie zobaczyła, wyprostowała się i złapała mnie za rękę. Szybko ją strąciłem.
I tak zbyt wiele osiągnęła, skoro wychodzę z jej mieszkania jak potulny baranek. Muszę. Inaczej nie miałbym gdzie spać.
Po lewej stronie od drzwi do jej mieszkania znajdowała się winda. Wsiadłem do niej szybko i stanąłem w rozkroku jedną nogą wewnątrz, by zaczekać na Zuzannę. Była dziwnie podniecona, kiedy wskoczyła za mną.
Zaczynałem się bać.
- Dokąd idziemy? - spytałem, gdy wcisnęła przycisk "0", a winda ruszyła.
- Nie tak szybko, Justin - odpowiedziała z przekąsem. - Wiesz, co zwykle dzieje się w windzie.
Zmarszczyłem czoło.
- Co?
- To.
Podeszła bliżej mnie i złapała za ręce. Oparła się o moją klatkę piersiową, przez co przygniotła mnie do jednej ze ścian. Dreszcz przeszedł całe moje ciało. Byłem od niej wyższy o głowę, lecz bez problemu stanęła na palcach i dotknęła moje wargi swoimi ustami.
Jęknąłem i odchyliłem głowę, a kiedy to zrobiłem, uderzyłem się. Nie mogąc znieść bólu, zawyłem nagle.
Zuzanna poluźniła uścisk i odsunęła się.
- Nieprzyjemnie? - spytała.
Wyciągnąłem rękę i pomasowałem tylną część czaszki.
- Jest cudownie - warknąłem. - Czemu to zrobiłaś?
- Żeby wiedzieć, jaką dobrą mam nad tobą kontrolę, skarbie - uniosła brwi.
Prychnąłem.
- Nie mów tak do mnie.
- Założymy się, że będę? - skrzyżowała ręce na piersi. - Jestem przekonana, że dzisiaj będziesz jeszcze krzyczał moje imię.
Przetarłem usta dłonią, by pozbyć się śladu jej szminki. Co ona sobie wyobrażała? Że może mnie mieć na własność? Powinna się leczyć. Zdecydowanie powinna się leczyć.
Nacisnąłem przycisk "stop". Winda zatrzymała się na najbliższym piętrze. Drzwi otworzyły się zbyt wolno. Wyszedłem, nie odwracając się za siebie.
Znalazłem się na korytarzu wykładanym jasnymi płytkami. Po lewej stronie były schody. Wskoczyłem na barierkę i zjechałem w dół. Nie musiałem czekać długo. Chwilę potem byłem już na parterze.
- Nie uciekniesz tak szybko - usłyszałem i wrzasnąłem ze strachu. Zza rogu wyszła Zuzanna, uśmiechnięta od ucha do ucha, chociaż wiedziałem, że nie był to szczery uśmiech.
Zatrzymałem się gwałtownie.
- Nigdzie z tobą nie pójdę - powiedziałem.
Przez chwilę jeszcze się szczerzyła, ale chwilę potem zamarła i sprawiała wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiała. Zmarszczyła czoło. Nagle na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Klasnęła w dłonie.
- Wracamy - rzekła i wsiadła do windy.
Stałem tam jak sparaliżowany.
- Co? - spytałem. - Jak to wracamy? Przecież chciałaś ze mną wyjść...
- Ale ty nie chciałeś - usłyszałem, więc zrobiłem krok do przodu i odwróciłem się w kierunku drzwi do windy. Zuzanna opierała się o ścianę i czekała, aż wsiądę.
Z chwilą zawahania, zrobiłem to. Znowu zaczęliśmy jechać na siódme piętro.
Dlaczego, do jasnej ciasnej, zmieniła zdanie? I dlaczego zachowywałem się jak idiota?
- To prawda, co mówią - stwierdziła po chwili moja współtowarzyszka, nie patrząc na mnie.
- Co takiego mówią? - spytałem zaciekawiony.
- Że słuchasz się każdej podłej suki - odpowiedziała takim tonem, jakby mówiła o pogodzie.
Wytrzeszczyłem oczy.
- Nie jesteś suką - skłamałem, mrużąc oczy.
- Bieber - spojrzała na mnie - jestem. I doskonale o tym wiesz.
Nie wiedziałem, co mam o tym sądzić. Ubiera się jak dziwka, chce mnie wyciągnąć na imprezę, całuje mnie w windzie, a potem, jakby nigdy nic, zmienia zdanie, bo mówię, że nigdzie nie idę. O co w tym wszystkim chodzi?
Winda zatrzymała się i odrobinę nami zatrzęsło. Przepuściłem Zuzannę i ruszyłem za nią. Milczała, co odrobinę mnie wystraszyło. A co, jeśli czymś ją uraziłem?
Naprawdę, za bardzo przejmowałem się kobietami.
Kiedy otworzyła drzwi i zamknęła je za mną, ściągnęła z nóg wysokie buty i na palcach przeszła w stronę kuchni. Skierowałem się w to samo miejsce, lecz kiedy usłyszała, że za nią idę, odwróciła się.
- Jesteś zmęczony? - spytała.
W sumie, pomyślałem, wypadałoby się przespać.
- Nie - odpowiedziałem.
Chyba mnie nie zrozumiała, bo wskazała na drzwi do pokoju, w którym wcześniej byłem.
- Połóż się - powiedziała głosem wrogości. - Przynieść ci coś do picia?
Wzruszyłem ramionami, wchodząc do jej (lub mojej) sypialni.
- Może być woda.
- Dobrze - uśmiechnęła się. - Niech będzie sok.
Zaśmiałem się pod nosem. Ona była nieprzewidywalna.
Usłyszałem, jak tłucze się szklankami, po czym zamilkła. Pozwoliło mi to spokojnie położyć się na łóżku i zamknąć oczy. Mimo, że nie byłem zmęczony, to było niesamowite uczucie. Jakbym przepłynął kilka basenów, zagrał koncert, a na dodatek poszedł pobiegać, po czym wrócił do domu i zaczął odpoczynek.
Pomyślałem o swoim zachowaniu. Po koncercie powinienem wrócić do szpitala w Paryżu. Zamiast tego szukam schronienia u napalonych dziewczyn. Chociaż, wzdrygnąłem się w myślach, Anna nie była napalona. Ja nie pociągałem Anny. Chociaż ona mnie tak. I to cholernie bardzo.
Po chwili podniosłem powieki, bo poczułem, że ktoś siada na łóżku. Była to Zuzanna ze szklanką soku pomarańczowego.
Dźwignąłem się na łokciach i wziąłem od niej szklankę. Upiłem łyk. Smak był zadowalający i orzeźwiający. Zresztą, nic nowego, jeśli chodzi o sok pomarańczowy.
W mojej głowie znowu pojawił się ostry, piekący ból.
Odłożyłem szklankę na nocny stolik i opadłem na poduszkę. To tylko małe zawroty głowy, powtarzałem sobie.
- Wszystko w porządku? - spytała z troską Zuzanna i podniosła się.
Po chwili usiadła bliżej mnie i nachyliła się, by pogłaskać mnie po głowie.
Myślałem, że zaraz mnie rozsadzi. Nie z powodu tej nachalnej dziewczyny, lecz z powodu bólu i mdłości, które zaczynały rozsadzać mnie od środka.
- Boli - jęknąłem, jak małe dziecko, które skarży się mamie.
- Cii - zamruczała Zuzanna, całując mnie w czoło.
Co, kurwa? Co ona sobie wyobraża?
Machnąłem głową, choć było to trudniejsze, niż mi się wydawało.
- Zostaw mnie - warknąłem, czując, że cały się pocę na twarzy.
Zuzanna wstała i usiadła okrakiem... na mnie. Nie miałem siły się podnieść.
- Gorąco ci - stwierdziła.
Pochyliła się i drobnymi ruchami poczęła rozpinać mi guziki koszuli. Czułem się beznadziejnie. Byłem jak sparaliżowany. Zupełnie nie mogłem się ruszyć, podczas, gdy ona posuwała się dalej.
Uśmiechnęła się do mnie i jednym ruchem wlepiła swoje ciepłe usta w moją szyję. Poderwałem się do góry. To było zaskakujące.
Czułem, jak lizała moje jabłko Adama. Byłem naprawdę skrępowany. Kiedy zaczęła mocniej wbijać język, a ja poczułem elektryzujący ból, nabrałem powietrza w usta. Wykorzystała to, że je otworzyłem. Szybko odsunęła się od szyi i pocałowała mnie mocno, dotykając warg.
Nie miałem siły z nią walczyć nawet wtedy, kiedy złączyła nasze języki.
Kurwa, jak ja tego nie chciałem. Nie chciałem z nią tego robić. Nie podobała mi się. Kompletnie.
- Ach, Justin - westchnęła, na chwilę odrywając się od moich ust. - Jesteś taki seksowny.
Przekrzywiłem głowę i zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie mogę nią ruszyć. Zuzanna ścisnęła moje włosy.
Po chwili jej ręka powędrowała do mojej dłoni. Pociągnęła ją i dotknęła swoich pośladków.
Trzymałem jej tyłek w swoich dłoniach. Kurwa, chyba zaraz bym się zrzygał.
- Przestań - krzyknąłem, zdając sobie sprawę, że się krztuszę.
- Cicho - szepnęła, ściskając moimi palcami swój tyłek. Jęknęła cicho.
Była taka żałosna.
Kiedy oderwała się od moich ust, zjechała niżej i zaczęła całować klatkę piersiową. Robiąc to, wydawała z siebie dziwne dźwięki.
- Przestań - powtórzyłem z trudem. - Nie chcę.
- Nie - warknęła, jak jedna z gwiazd w hiszpańskich filmach pornograficznych.
- Zuzanna! - krzyknąłem.
Poderwała się i uśmiechnęła.
- Mówiłam, że będziesz krzyczał moje imię?
Spłonąłem rumieńcem. Czułem się upokorzony.
- Nie chcę - rzekłem stanowczo.
- Nic na to nie poradzę - powiedziała, ssąc mój brzuch. - Jednak dobrze zrobiłam, że kupiłam tę tabletkę i wrzuciłam ci ją do soku.
W mojej głowie pojawił się mętlik. Czułem tylko, jak jej włosy dotykają mojego ciała, jadąc coraz niżej w dół.
Po chwili, nie zdając sobie sprawy z niczego, co się dzieje, odpłynąłem w głęboką ciemność.

-----------------------
Nie będę się rozpisywać.
Kocham Was.


Ask: @trakt0r