Piątek, dzień koncertu
Zuzanna
Nie mogłam uwierzyć w to, że mam spisek z samym Justinem Bieberem.
Duchota panująca w pokoju mimo otwartego okna męczyła mnie całą noc.W dodatku słyszałam dźwięki Warszawy - samochody, tramwaje, autobusy, ludzie, zwierzęta i w dodatku samoloty latające nad miastem co kilka minut.
Nienawidziłam tu mieszkać. Ale miało to też swoje plusy.
Między innymi to, że mieszkałam tu z rodzicami. A co za tym idzie, musieli gdzieś pracować. Akurat tak się złożyło, że na moje szczęście wybrali klub jazzowy, w którym ja sama organizowałam dzisiejszy koncert.
Byłam tak podekscytowana, że nawet zapomniałam o szkole.
Justin
Mama powoli zaczynała mnie irytować.
- Kochanie, a może skoczę do sklepu? - spytała, gładząc moje włosy. Jej uśmiech był tak przeraźliwie zaraźliwy, że bałem się, iż o wszystkim zapomnę.
- Mamo, nie trzeba - westchnąłem.
"Wyjdź stąd, kobieto, wyjdź" - myślałem gorączkowo.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, mów. A może - wstała i podeszła do odbiornika telewizyjnego, który był powieszony na ścianie na przeciwko mojego łóżka - włączymy jakiś kanał?
Wzruszyłem ramionami, lecz zaraz potem, gdy zdałem sobie sprawę, że mogło to wyglądać odrobinę lekceważąco, powiedziałem:
- Dobrze, mamuś.
Uśmiechnęła się, widząc moją poprawę w zachowaniu, i nacisnęła czerwony przycisk na pilocie. Po kilku sekundach natrafiła na program dla kobiet. Na ekranie jakiś dziwnie wyglądający mężczyzna (och, mam nadzieję, że nie wyglądam tak na koncertach) stał przy kobiecie i wyraźnie gestykulował, jakie stroje ma przymierzyć. Znajdowali się w sklepie z ubraniami. Rozpoznałem go. Był to ClarkWest w południowo-zachodniej części Nowego Jorku. Na świecie znajdowały się tylko dwie tak ogromne hale z tą marką, toteż nie rozpoznanie tego miejsca nie sprawiło mi żadnego problemu.
- Byliśmy tam! - zakrzyknęła mama, kładąc się obok mnie na łóżku. Musiałem się zsunąć na bok, by zrobić jej miejsce. Gdy już leżała wygodnie, podciągnąłem się na łokciach i objąłem ją ramieniem.
Wtuliła się we mnie całym ciałem. - Tak bardzo cię kocham, Justin - szepnęła. - Mam nadzieję, że o tym nie zapominasz, tak?
- Będę o tym pamiętał, mamo. Zawsze - ucałowałem ją w czoło.
Zawstydziłem się. Niezależnie od tego, jak prawdziwe były te gesty, robiłem je tylko w jednym celu - by wyszła choć na kilka minut, abym mógł zająć się tym, czym powinienem.
Była jeszcze jedna bardzo istotna sprawa - musiałem skontaktować się z Vistonem. Wyciągnąłem telefon i wykorzystując to, że wtulona we mnie mama nie patrzy w ekran, napisałem szybkiego smsa.
Do: Viston
"Viss, uratuj mi tyłek i załatw samolot do Warszawy. Pilne!"
- Co jest, skarbie? - spytała mama, gdy usłyszała dźwięk nowej wiadomości.
Zaoferowany, nawet jej nie odpowiedziałem.
Od: Viston
"Jasne, zrobione. Będę po ciebie o czternastej, tylko napisz gdzie dokładnie."
Do: Viston
"Szpital Świętej Luizy... Szkoda gadać. Podjedź pod okna wychodzące na południe. Nie pytaj czemu. Dzięki, chłopie."
Uśmiechnąłem się na widok kolejnej nowej wiadomości.
Od: Viston
"Wisisz mi piwko :-)"
- Nic - wykrztusiłem do mamy, przypominając sobie o jej obecności.
Na zegarze była dokładnie trzynasta czterdzieści dwie. Kurwa mać.
Nie wiedząc, jak sprytniej pozbyć się mamy, postanowiłem wymyślić jedną z przedszkolnych próśb.
- Strasznie chce mi się pić - westchnąłem. - Mogłabyś zejść do kiosku i mi coś załatwić?
Odsunęła się ode mnie i podparła na łokciu. Przez chwilę wydawało mi się, że ma ochotę parsknąć śmiechem.
- Pewnie - odparła, cicho chichocząc.
Wstała z łóżka i nałożyła na siebie letnią kamizelkę. Zasłoniła usta dłonią. Nie mogłem zrozumieć, czemu wciąż stara się ukryć śmiech.
- Mamo, o co ci chodzi? - zapytałem.
- Tylko wybierz jakiś dobry film porno - wykrztusiła, puszczając mi oczko, a ja skamieniałem.
- Co? - zdziwiłem się.
Pokazała palcem na coś, co znajdowało się za mną. Odwróciłem głowę. Na szafce nocnej stały trzy pełne butelki wody mineralnej.
Jestem idiotą.
- Skoro chcesz, żebym wyszła - zaczęła i nie pozwalając mi przerwać, ciągnęła dalej: - to chyba masturbacja jest jedynym wytłumaczeniem.
Nie widziałem tego, ale na mojej twarzy z pewnością pojawił się rumieniec.
- Mamo - szepnąłem.
- W porządku - zaśmiała się. - Masz w końcu osiemnaście lat. To normalne.
- Mamo - powtórzyłem głośniej zażenowany i zawstydzony.
- Dobra, już wychodzę - odwróciła się w kierunku drzwi i pchnęła za klamkę.
- Mamo! - krzyknąłem, ale już mnie nie usłyszała.
Pozostając jeszcze przez moment w pozycji leżącej, myślałem o swojej głupocie. Mój wzrok jednak, krążąc po pokoju, napotkał zegar, co zmusiło mnie do wstania z łóżka.
Pierwsze, co zrobiłem, to podbiegłem do okna. Czysto. Żadnej żywej duszy. Uśmiechnąłem się łobuzersko. A jednak - dziewczyny potrafią mnie słuchać.
Oprócz tego, że było tam pusto, to było również wysoko. Zapomniałem, że leżę na drugim piętrze.
Moja pierwsza książka będzie nosiła tytuł "Sto dowodów na to, że jestem idiotą". W porządku, przesadziłem. Tysiąc powodów wystarczy?
Odszedłem od okna i podszedłem do torby z ubraniami, która stała pod moim łóżkiem. Wysunąłem ją i wyciągnąłem ze środka plecak. Wpakowałem do środka czarne spodnie i koszulę, w których zamierzałem wystąpić. Ponadto na łóżko wyłożyłem szare dresy. Zamierzałem się w nich dostać na lotnisko.
Kiedy się przebrałem, westchnąłem i założyłem plecak na ramiona. Otworzyłem okno. Widziałem stąd Wieżę Eiffla i las, który rósł przed samym szpitalem. Służył jako miejsce spacerów dla pacjentów.
Drżąc, stanąłem na parapecie.
Cholera jasna, ale tu było wysoko. Zastanowiłem się, jak to wszystko zorganizować. Gdybym spadł, z pewnością bym się zabił.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - powiedziałem głośno do siebie, myśląc, że to doda mi otuchy i wsparcia.
Bzdura, poczułem się jeszcze gorzej niż przedtem.
Kucnąłem i wychyliłem się do przodu. Zmrużyłem oczy. Słońce świeciło bardzo jasno i mocno, a ja w moich dresach już zaczynałem się pocić.
Złapałem się parapetu i postanowiłem zeskoczyć na pierwsze piętro. Będąc tam, złapałbym się rynny i zjechał po niej na sam dół.
Łatwo powiedzieć.
Postanowiłem to jednak zrobić. Innej drogi nie było. Trzymałem się kurczowo parapetu. Najpierw wyciągnąłem w dół jedną nogę, a zaraz potem drugą. Wisiałem tak przez kilka chwil, zanim odważyłem się puścić.
Moje stopy dotknęły parapetu przy oknie na pierwszym piętrze. Zatrząsłem się i uderzyłem w szybę. Nie wiedziałem, czego się złapać i przez chwilę myślałem, że spadnę.
Złapałem jednak równowagę w ostatnim momencie.
Zacząłem dyszeć ze strachu. Modliłem się, aby nikt, leżący w sali, przy której byłem, nie postanowił wpuścić mnie do środka, albo zacząć krzyczeć. Nie teraz, kiedy spełniłem już połowę zadania.
Usłyszałem dźwięk opon. Nadal będąc "przyklejony" do okna, odwróciłem głowę i zobaczyłem samochód Vistona.
Pragnąłem, by nie wysiadł i nie zaczął krzyczeć.
Zamknąłem oczy. Stało się to szybciej, niż myślałem.
- Justin, cholera! - usłyszałem go. - Co ty najlepszego wyprawiasz?
Jeśli powie choć słowo za dużo, stanie się ze mną coś naprawdę gorszego.
Przytknąłem palec do ust, nakazując mu milczeć. Kucnąłem. Po prawej stronie znajdowała się rynna. Myślałem, że była bliżej.
Musiałem skoczyć, by się jej chwycić. Poczułem mój pot. Był wszędzie. Nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje. W życiu robiłem bardziej ekstremalne rzeczy i nigdy się tak nie denerwowałem.
Odbiłem się mocno. Wyobraziłem sobie, że wyglądam jak żaba. Chwyciłem się rynny i automatycznie zjechałem kilka centymetrów w dół. Uderzyłem głową o metal i przez moment zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale w końcu wszystko wróciło do normy.
Zsuwając się niżej, wreszcie zeskoczyłem na beton. Otrzepałem spodnie i wiedząc, że każda sekunda jest cenna, podbiegłem do samochodu. Otworzyłem tylne drzwi i wpakowałem się na tylne siedzenie.
- Jesteś nienormalny? - zapytał Viston, ruszając.
Pokręciłem głową. Zdałem sobie sprawę, że ciągle dyszę.
- Masz butelkę wody? - spytałem.
Wychylił się i rzucił mi napój, który trzymał w przegrodzie przy drzwiach.
- Dobrze się czujesz? - spojrzał na mnie przez lusterko. - Nie wyglądasz najlepiej. Co ty do cholery robiłeś w szpitalu?
- Viston, nie mam siły o tym opowiadać - wykrztusiłem. - Czy ktoś będzie jeszcze w samolocie?
- Załatwiłem ci prywatny - odparł z przekąsem.
Wychyliłem się, aby poklepać go po ramieniu.
- Viss, jesteś niesamowity.
- Powiesz mi to, kiedy dostanę swoje piwko.
Zaśmiałem się.
- Teraz to wykupię ci tydzień w najlepszym apartamencie w Nowym Jorku!
Odpowiedział uśmiechem i przez resztę drogi nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Kiedy dojechaliśmy na lotnisko, wydawało mi się, że jest tak cicho, jakby całe było wynajęte tylko dla mnie. Viston podał mi bilet. Nic nie powiedział. Pomachałem mu i wysiadłem.
Zacząłem biec, bojąc się, że ktoś mnie zatrzyma.
Zobaczyłem na bilecie numer bramki i szybko do niej podbiegłem. Młoda kobieta, siedząca po drugiej stronie, szeroko się uśmiechnęła. Wytłumaczyłem cicho, że nie mam czasu, na co ona wskazała mi drogę do samolotu. Popędziłem w tamtym kierunku. Przy samym wejściu sprawdzono mi bilet, chociaż nie było to potrzebne, ponieważ wszyscy wiedzieli, kim jestem i czego tu szukam.
Stewardessa, która miała ze mną lecieć, poprowadziła mnie przez ogromny tunel, w którym syczało powietrze.
Kurwa, pomyślałem, dlaczego ja ciągle dyszę?
Wkurzony tym, że kobieta tak wolno szła, wyprzedziłem ją i wszedłem na schodki, podstawione do tunelu i połączone od razu z samolotem.
Pomachałem kapitanowi i wkroczyłem do mojego prywatnego... apartamentu. Byłem przyzwyczajony do latania takimi sprzętami. Wewnątrz było cicho i przytulnie. Po prawej stronie znajdowało się wielkie łóżko. Nad nim wisiał telewizor. Po drugiej stronie przy szklanym stoliku stał fotel. W oddali, jak dostrzegłem, było wejście do łazienki.
Zwykle nie stresowałem się koncertami. Nie wiedziałem, dlaczego teraz jest inaczej. Może dlatego, że to pierwszy taki koncert.
Pilot przywitał mnie przez mikrofon i oznajmił, że zaraz startujemy.
Odpalił silniki, a ja opadłem na łóżko i zasnąłem.
---------
Przepraszam, że tak długo czekaliście. Oczekujcie następnego rozdziału - nie wiem, kiedy się pojawi, ale cały będzie poświęcony koncertowi. Postaram się szybko go napisać!
Kocham Was mocno. Dziękuję za ponad 2,5 tys. wyświetleń.
Ask: @trakt0r
PIERWSZA!! cudowny rozdzial boze<3333
OdpowiedzUsuńbuziak :*
UsuńLubię wiedzieć, że kochasz czytać moje komentarze, bo przynajmniej mam świadomość, że w jakiś sposób odwdzięczam się za pisanie opowiadania które z każdym rozdziałem lubię coraz bardziej. <3
OdpowiedzUsuńJestem zakochana w bohaterze tego opowiadania i byłabym nawet gdyby nie miał na imię Justin. Taaaki kochany i szczery jakiś, awwwww.
Hahahahahahaha akcja z Pattie jest bezcenna
WIEDZIAŁAM ŻE WARTO BĘDZIE CZEKAĆ NA ROZDZIAŁ, WYNAGRODZIŁAŚ SWOJĄ NIEOBECNOŚĆ xx
@_ifancyjustin
masz rację, ten chłopak jest cudowny awww!
Usuńdziękuję bardzo!
hahahahah co do akcji z Pattie - mam nadzieję, że wyszło XD
ale świetny rozdział :D a najlepsze jest to, że w nastepnym juz koncert aaaa!
OdpowiedzUsuń<3
Usuńnie mogę się doczekać nastepnego rozdziału <33
OdpowiedzUsuńawh <3 miło mi!
Usuńjest idealny
OdpowiedzUsuńJestes cudowna
OdpowiedzUsuń