Justin
Nie mogłem tego tak zostawić. Trzeba było coś zrobić. Tylko co?
- Proszę pana - podniosłem wzrok i zobaczyłem, jak do szpitalnego pokoju zagląda pielęgniarka. - Dostaliśmy kolejne wyrazy współczucia.
Nie odezwałem się słowem. Przewróciłem ciało na prawy bok i zamknąłem oczy. Wiedziałem jednak, że nie zasnę. Nie teraz, kiedy wszystko było takie świeże.
Kazałem Brandonowi zamknąć wszystkie okna, przez co w pokoju było okropnie duszno. I mimo to, że nie słyszałem, jak dziewczyny skandują moje imię, sama świadomość, że tam były, rozbijały namioty, spały w nich, śpiewały, modliły się za mnie, bardzo mnie przytłaczała.
Wiedziałem, że muszę coś wymyślić. Prędzej czy później. Koncert w Warszawie, który praktycznie odwołano, miał się odbyć za pięć dni, więc praktycznie... Zwolniłem trochę z myślami. Właśnie. Praktycznie. Gdyby tylko wykreślić to słowo...
Wyciągnąłem rękę w kierunku szafki nocnej i złapałem za komórkę. Szybko i bez trudu zalogowałem się na Twitterze. Wystukałem na klawiaturze "Everything's gonna be alright, thank you all"*. To powinno wystarczyć na kilka godzin.
Nie, warknąłem w myślach, nie wystarczy. Myśl, Justin, myśl. Dlaczego, kiedy trzeba, ty nie myślisz?!
Usłyszałem przytłumiony pisk za oknem.
- Justin napisał!!! - krzyknęła jedna z dziewczyn, z niezbyt dobrym angielskim akcentem. - Justin, kochamy cię!!!
Jęknąłem. Tak bardzo chciałbym tam teraz z nimi być. Albo chociaż odpowiedzieć każdej z nich, jak bardzo jej dziękuję.
Niestety, byłem tylko człowiekiem i tak jak każdego człowieka, mnie również przytłaczały różne sytuacje.
I wtedy coś wymyśliłem. Pomysł wpadł do mojej głowy tak szybko i niespodziewanie, że aż pisnąłem, kiedy zdałem sobie sprawę, jaki jest genialny. Istniał tylko jeden problem - miałem powiedzieć wszystkim, równocześnie uważając, by nie dowiedział się nikt.
Wychyliłem się i wyciągnąłem spod łóżka laptopa. Przetarłem go ręką i włączyłem. W myślach odliczałem nerwowo każdą sekundę.
Odetchnąłem z ulgą, gdy okazało się, że wszystko działa. Wiedziałem, że nic nie miało prawa się zepsuć, nie wiadomo jednak, co przytrafi się człowiekowi, kiedy jest zdenerwowany.
Od razu wszedłem na Twittera. Ominąłem interakcje szerokim łukiem, bojąc się, że jednak coś podkusi mnie, bym w nie kliknął. Nie chciałem się teraz zadręczać i patrzeć na modlitwy o mnie samego.
Była piętnasta. Jeszcze zdążę, pomyślałem, muszę zdążyć.
"Twitcam at 3.05 pm. Shhhh! Only me and my Beliebers"**.
Sprawdziłem trzy razy, zanim kliknąłem wyślij.
Jeśli dobrze znałem plan dnia Brandona Mixa, a znałem doskonale, facet powinien kończyć zajęcia na siłowni około godziny szesnastej. Miałem więc sporo czasu, by skontaktować się z innymi i w porę usunąć tweety.
Uruchomiłem kamerkę internetową i sprawdziłem mikrofon, by się dowiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Bardzo się denerwowałem. To, co miało się stać, było dla mnie najbardziej ekstremalną rzeczą na świecie.
Chyba popełnię samobójstwo, jeśli wszystko się uda. A jeśli nie, ktoś sam mnie zabije.
Połączyłem się z zadziwiającą prędkością i zanim się zorientowałem, było ze mną ponad trzy miliony osób. Westchnąłem głęboko.
- Cześć - pomachałem i uśmiechnąłem się najlepiej jak potrafię. - Mamy mało czasu, więc nie będę odpowiadał na wasze wiadomości. Nie bądźcie źli. Zrozumiecie. - Trudno mi było nie patrzeć na te wszystkie słowa otuchy, jakie każdy pisał. Niestety, nie mogłem przestać się kontrolować. Założyłem ręce za głowę, a chwilę później przejechałem palcami po włosach. - Ok. Niech osoby, które nie znają angielskiego, zupełnie się nie martwią. Zaraz po tym przemówieniu umieszczę na swojej stronie TwitLongera, aby każdy mógł go przetłumaczyć we własnym zakresie. Ale teraz słuchajcie. - Zupełnie nie miałem pojęcia, od czego zacząć. - Wiem, że wszyscy jesteście zawiedzeni odwołaniem koncertu w Warszawie. Jednak nigdy się nie poddam, ani ja, ani wy, tak? Teraz pytanie za sto punktów: czy w Warszawie jest jakieś ciche miejsce, jakiś klub, gdzie można zorganizować mały występ? Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy by przyszli, bo nie dla wszystkich starczyłoby miejsca. Ale obiecuję, że sam załatwię opiekę dla osób, które będą stały przed wejściem. - Odetchnąłem. Wiadomości zaczęły pojawiać się jedna za drugą, tak szybko, że nie nadążałem. Wreszcie kliknąłem przypadkowo na jedną wiadomość. Trafiłem w dziesiątkę. "My dad works in jazz club in Warsaw so... We can do it"***, pisała jedna dziewczyna. - Dziewczyno, z tatą pracującym w klubie, jesteś niesamowita i zostałaś oficjalnie wybrana jako organizatorka. Przyjadę do Warszawy w piątek o szesnastej. Postarajcie się zorganizować koncert na dwudziestą. Wejdą tylko te osoby, które - przełknąłem ślinę - mają na odwrocie biletu cyfry 1, 9 i 4. Wiem, jak podczas sprzedaży numerowane są bilety. Obok kodu kreskowego, zobaczycie jedną wytłuszczoną liczbę. Nie mam pojęcia, dlaczego tak robią, ale tak już jest. Sądzę, że tak będzie sprawiedliwie - uśmiechnąłem się. - Jest coś jeszcze. Bardzo mi zależy, aby nikt poza nami o tym nie wiedział. Postaracie się o to? I teraz coś do dziewczyn stojących pod szpitalem: dziękuję wam, ale w dniu koncertu nie stójcie pod oknem. Mam zamiar stąd uciec. Wiem, że bardzo będziecie chciały mnie zobaczyć, ale jeżeli chcecie pomóc, zróbcie to, o co proszę. Ach - usiadłem wyżej na łóżku. - Mojego TwitLongera usunę trzy minuty po publikacji, dlatego róbcie zdjęcia i zapisujcie, by inne Beliebers mogły się o tym dowiedzieć. Nikt inny. Tylko Beliebers. - Z każdym słowem zaczynałem wątpić w ten cały plan, ale w głębi duszy wiedziałem, że grunt to nigdy się nie poddawać. - Nigdy nie mów nigdy. Kocham was - pomachałem do kamery i nacisnąłem czerwony krzyżyk, jeszcze zanim ktoś zdołał odpisać krótkie pożegnanie.
Cały ten pomysł wydał mi się tak absurdalny, że zacząłem marzyć, aby piątek już się skończył.
Westchnąłem. Porywam się z motyką na słońce. Cholera, a co, jeśli nie wypali? Mnóstwo napalonych fanek będzie pragnęło, aby w taki dzień, gdzie jestem bez ochrony, dorwać mnie, zabić, zatłuc, wcześniej molestując pięć razy.
Zadrżałem. Może jeszcze nie jest za późno, by wszystko odwołać?
Napisałem TwitLongera ze wszystkimi potrzebnymi informacjami. Dałem też link do profilu dziewczyny z Warszawy, która miała wszystko zorganizować. Powinna mi chyba zapłacić za reklamę, jaką jej robię.
Odliczyłem trzy minuty i skasowałem wszystko, łącznie z krótkim wpisem o twitcamie.
Wszystko będzie dobrze, powtarzałem w myślach. Musi być.
Najważniejsze, by nikt mi nie przeszkodził. I aby nikt niespodziewanie się tu nie zjawił.
- Skarbie - usłyszałem i podniosłem wzrok. W drzwiach stała moja mama. Splotła włosy w kucyk, a w rękach trzymała wielki tort, wyglądający jak urodzinowy. - Przyjechałam cię odwiedzić. Zostaję na kilka dni, by umilić ci pobyt.
Kurwa mać, zakląłem w myślach. Wszystko, tylko nie to.
Ewa
Nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Siedziałam przed komputerem i nadal patrzyłam się w tego całego TwitLongera. To wszystko było nie-sa-mo-wi-te.
Gdybym wróciła ze szkoły dziesięć minut wcześniej, zobaczyłabym Justina, gdy do mnie mówił. Niestety - w życiu zawsze musi być tak, że jedna osoba wygrywa, a druga przegrywa.
- Córcia, wychodzimy - odwróciłam się i zobaczyłam, jak w progu mojego pokoju stoi mama. Spostrzegła wyraz mojej twarzy i w jej oczach pojawił się niepokój. - Co się stało? Czemu płakałaś?
Otarłam szybko łzy.
- Nic, mamo. Po prostu Justin...
- Mhm, okej - podbiegła do mnie i ucałowała w policzek. - Wrócimy z tatą wieczorem.
- Ale mamo, nawet ci nie opowiedziałam...
- Pa! - krzyknęła i zniknęła na korytarzu.
Westchnęłam, wstałam i opadłam na łóżko. To naprawdę niewyobrażalne szczęście, że mam kogoś takiego jak Justin. Kogoś, kto mimo swojej choroby (co prawda, nie wiemy, na co choruje, ale skoro zakazano mu występować, to musi być coś poważnego) stara się wszystko zorganizować i nie dopuścić do smutku jego najwierniejszych Beliebers.
Byłam z niego dumna. Świadomość, że jednak go zobaczę, była dla mnie zbyt ogromna.
Sięgnęłam pod poduszkę. To tam miałam ukryte bilety na koncert. Spałam z nimi każdej nocy, coraz bardziej wyczekując tego dnia.
Zaraz, o czym to mówił Justin? Że wejdą tylko te osoby, które mają na odwrocie cyfry 1, 9 albo 4?
- Dowiedzmy się prawdy - mruknęłam, zdając sobie sprawę, że jeśli coś wyjdzie nie po mojej myśli, mogę się załamać. Odwróciłam bilety.
Najpierw postanowiłam przyjrzeć się biletowi Anki. Na nasze szczęście, albo jak się zaraz miało okazać - nieszczęście, kupiłyśmy bilety na nazwisko, więc co za tym się kryło, nie mogłyśmy się zamienić.
Wytłuszczona mała cyfra dziewięć na bilecie Anki sprawiła, że moje serce zaczęło bić mocniej.
- Co za szczęściara - uśmiechnęłam się do siebie. Odłożyłam jej bilet obok swojego ciała z taką delikatnością, jakby zaraz miał się rozsypać.
Zamknęłam oczy i odwróciłam mój. Kiedy na niego spojrzałam, wszystkie pozytywne emocje odpłynęły mi z twarzy. Wytłuszczona liczba pięć nie mogła wskazywać na nic dobrego.
Usiadłam z wrażenia na łóżku. Wpatrywałam się w tę liczbę jak oniemiała. W wyobraźni czekałam na to, aż zaraz coś się stanie, bilet się rozpłynie i na jego miejsce wróci inny, nowy, z jedną z tych trzech cyfr. Cyfr kompletnego szczęścia.
Nic bardziej mylnego.
Liczba pięć tam była i paliła moje oczy z każdą sekundą coraz bardziej.
Anna
Kiedy weszłam do łazienki, zauważyłam, że drzwi do pokoju siostry są otwarte. Podeszłam do nich i chcąc je zamknąć, z obawy, że ta mała smarkula może mnie podejrzeć, usłyszałam płacz. Był bardzo głośny, więc zdziwiłam się, czemu nie usłyszałam go wcześniej. To nie był płacz. To był ryk. Istna histeria.
Zajrzałam do środka. Łóżko siostry znajdowało się za drzwiami, toteż musiałam się wychylić w lewo, by ją dostrzec. Siedziała na materacu i oplotła nogi rękami. Trzęsła się.
- Co się stało? - spytałam najdelikatniej jak potrafię. Podniosła oczy. Takiego bólu i smutku nie widziałam chyba nigdy.
- Nie mogę jechać - chlipnęła. - Rozumiesz? Nie mogę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Co to znaczy, że nie możesz? - usiadłam obok niej na łóżku.
Rozłożyła ręce i usiadła w siadzie skrzyżnym.
Powoli, moment po chwili. Opowiedziała mi wszystko.
Ewa
- To... Bardzo przykre - wydusiła z siebie, kiedy skończyłam.
Nie chciałam płakać, ale łzy były znacznie silniejsze ode mnie.
- Słuchaj, nie wiem, jak można to zrobić, ale może da się zamienić bilety? - objęła mnie ramieniem.
- Nie da się. Tak było w regulaminie, kiedy je zamawiałam z mamą.
Pocałowała mnie w czoło.
- Ale wiesz, że cię kocham, tak? - uśmiechnęła się. - I Justin na pewno też.
Pokręciłam stanowczo głową. Decyzja, którą zaraz miałam podjąć, mogła mnie wiele kosztować. Anka była dla mnie cholernie ważna. Tak samo jak rodzice. I Justin. Musiałam to wszystko ze sobą złączyć. Jeśli to się uda, moje marzenie i tak zostanie spełnione.
- Zrobisz coś dla mnie? - popatrzyłam na nią. Wzruszyła ramionami. - Zrobisz?
- Zależy co.
- Pójdź na ten koncert.
- Słucham? Przecież wiesz, że go nie lubię.
- Jeżeli pójdziesz i go zobaczysz, to również ja go zobaczę. Również moje marzenia się spełnią.
Po jej twarzy mogłam odczytać, że nie do końca rozumie, o co tak naprawdę mi chodzi. Kiedy jednak szepnęłam cichutko "proszę", uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobrze, pójdę dla ciebie.
Przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam.
-------------------
Jezu :( Jednak siostrzana miłość może być potęgą.
Chcę Was poinformować, że nie będzie nowego rozdziału do poniedziałku, a może i nawet do wtorku. Nie ma mnie cały weekend :( Cierpliwości!
Kocham Was i dziękuję jfherjkgkeghwek!!
Ask: @trakt0r
c u d o!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńdziękuję!
UsuńPIERWSZA ZNOWU
OdpowiedzUsuńups, albo nie xD a opowiadanie cudowne!
Usuńmhm, dzięki :*
UsuńPIĘKNE CUDOWNE BOZE <3
OdpowiedzUsuńdziekuje<3
UsuńŚWIETNIE PISZESZ<3
OdpowiedzUsuńtylko zrób coś z wyglądem nowym bo nie wygodnie :cc
niewygodnie, czyli?
Usuńdziękuję Ci bardzo kicia<3
piękny nowy wygląd, pasuje do klimatu z Justinem haha <3 Kocham Cie i naprawde cudowny rozdzial! czekam do poniedzialku (obys to dodala w poniedzialek!!) i mam nadzieje na wielkie emocje:* pieknie pieknie pieknie!!
OdpowiedzUsuńoj oj oj, nie wiem do końca kim jesteś kicia, ale Twoje słowa są bardzo miłe :*
UsuńŁadniutko tu, tak słodko :)
OdpowiedzUsuńHahahaha, śmiesznie z tą siostrzaną miłością, bo miałam dziś jechać na koncert Mariki i przez siostrę wlasnie mi nie wyszło...
Jaakii kochany Justin, jezujezu. I jaka biedna Ewa, zwariowałabym na jej miejscu, serio. Ale ciekawa jestem co z tego wszystkiego wyjdzie.
Szkoda że następny rozdział dopiero po weekendzie, ale jestem pewna że warto będzie czekać.
Także pozdrawiam i życzę weny <3
@_ifancyjustin
jak ja kocham czytać Twoje komentarze <3
Usuńłał Justin jaki bohaterski :) świetny rozdział jak ja przeżyję do wtorku :O
OdpowiedzUsuńhaha jakoś musisz :D:D
Usuń