Justin
Jeszcze za kulisami słyszałem, jak tłum skanduje moje imię. Uśmiechnąłem się w duchu. To zawsze było jedno z najpiękniejszych doznań po każdym koncercie.
Usłyszałem za sobą Brandona:
- JB, gratulacje!
Odwróciłem się i zobaczyłem niskiego, starszego o piętnaście lat mężczyznę, ze śmiesznym mikrofonem przypiętym do ucha i plikiem kartek w dłoni. Trzymał też butelkę wody. Nie odezwałem się ani słowem, tylko od razu chwyciłem za plastik i upiłem łyk.
- Świetna robota - powtórzył Brandon, jakby nie widział, że byłem zmęczony.
Przytaknąłem i spróbowałem się uśmiechnąć, ale mi nie wyszło. Brandon poklepał mnie po plecach.
- Myślę, że następny koncert w Pradze będzie równie piękny. Potem już tylko Warszawa i możesz cieszyć się wolnością, stary - powiedział, uśmiechając się znacząco. - I wiesz, szaleć z Milą.
Przeczesałem mokre od potu włosy.
- Gdzie ona jest? - zapytałem.
Brandon zaśmiał się i ruszył wzdłuż długiego korytarza, na którym staliśmy, w kierunku mojej garderoby.
- Czeka na ciebie w hotelu - wytłumaczył, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami - Tylko najpierw zrób coś ze sobą. Wyglądasz koszmarnie, a ona chyba będzie chciała czegoś więcej, niż zwykłego buziaka.
Kiwnąłem głową.
- Zaspokoję ją.
Wzruszył ramionami.
- Rób co chcesz, dzieciaku.
Wszedłem do przebieralni i zamknąłem za sobą drzwi. Usłyszałem przytłumiony głos Brandona:
- Tylko nie spóźnij się jutro na siłownię!
Cały Brandon. Często mnie denerwował, ale gdyby nie on, nie osiągnąłbym tego, co już zrobiłem. Kiedy miałem trudne chwile, Brandon był ze mną i wspierał mnie jak kumpel kumpla, jak brat brata. Dziękowałem Bogu za takiego agenta i przyjaciela.
Oparłem się o drzwi i rozejrzałem dookoła.
Moje garderoby były najmniej lubianym miejscem na każdej arenie czy hali koncertowej. Czułem się tu uwięziony, zamknięty we własnej duszy, przygnębiony. Dusiłem się tam. Cztery ściany osaczone lustrami i wieszakami z tandetnymi ubraniami, których nigdy nie miałem na sobie, bo nie ufałem ciuchom "wynajmowanym" przez organizatorów. W dodatku rażące światło padające z każdej strony, uniemożliwiało mi bystre myślenie.
Zemdliło mnie, ale wiedziałem, że im szybciej zacznę, tym szybciej stąd wyjdę.
Podszedłem do lustra. Brandon miał rację - wyglądałem żałośnie. Mokre włosy przykleiły się do czoła, potarta koszula opinała się na mięśniach,a czarne spodnie opadły tak, że wyglądałem jakbym właśnie nie wytrzymał i popuścił tuż przed drzwiami toalety.
(Jednak coś musiało we mnie być, że tyle dziewczyn za mną szalało.)
Wytarłem twarz ręcznikiem i rozejrzałem się w poszukiwaniu miski. Znalazłem ją ukrytą między wieszakiem z garniturami, a strojami w panterkę.
- Boże, dopomóż, bym nigdy nie włożył czegoś podobnego - powiedziałem, kiedy schylałem się, by ją podnieść.
Wlałem do miski wodę z butelek stojących pod sąsiednią ścianą. Zacząłem ściągać z siebie ubrania. Modliłem się w duchu, by nikt tu nie wszedł, bo zobaczenie mnie w takiej okazałości... Nie wiem, czym mogłoby się to skończyć. Szczególnie, kiedy Jerry był poza klatką.
Nalałem na rękę mydło w płynie i powoli, okrężnymi ruchami, zacząłem myć całe ciało. Czułem dyskomfort, patrząc na siebie nagiego, ale przyzwyczaiłem się do takich "polowych" warunków, gdyż było to dla mnie zrozumiałem, że nikt nie będzie woził w przyczepie prysznica, tylko dlatego, że jestem kimś sławnym.
Nie uważałem się za gwiazdę, lecz jednak wiele osób twierdziło, że nią byłem.
Gdy skończyłem, opłukałem się wodą z miski, po czym wytarłem skórę suchym ręcznikiem i głośno westchnąłem.
Czułem się świeżo i byłem gotowy do jakichkolwiek działań. Nałożyłem na siebie bokserki, które kazałem mieć ukryte w szufladzie, "w razie jakby co".
W przebieralni znalazłem moje stare dresy, w których biegałem kilka lat temu. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wzięły, ale musiałem podziękować za fakt, że tam były.
Wyciągnąłem z kieszeni wiszącej na krześle kurtki telefon i puściłem sygnał Vistonowi.
Kiedy chciałem już wyjść, przejrzałem się ostatni raz w lustrze i uśmiechnąłem się sam do siebie. Wyglądałem o niebo lepiej.
Gdy byłem już gotowy, zgasiłem światło i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Na korytarzu przywitało mnie orzeźwiające powietrze. Kolejny powód, dla którego kochałem opuszczać duszne garderoby.
Życie nauczyło mnie, by po koncertach wychodzić bocznymi drzwiami. Przednie są najbardziej osaczone, a tylne zostały już obstawione przez ludzi, którzy chcą być przebiegli i myślą, że nimi wyjdziesz, zamiast używać przednich. Dlatego wybierałem boczne. Wiedziałem o nich tylko ja, Brandon i Viston. Nikt inny. Mam nadzieję.
Przeszedłem pustym, przyciemnionym korytarzem w stronę sceny. Kiedy znalazłem się przy schodkach, dzięki którym można na nią wejść, ja musiałem zrobić odwrotnie. Kucnąłem, nakryłem głowę kapturem i zanurkowałem pod scenę. Nienawidziłem tego robić, ale nauczyłem się, że to jedyna droga wyjścia.
Scena była tak nisko, że czasem zastanawiałem się, po co w ogóle schodki, które do niej prowadziły. Wiele osób poradziłoby sobie bez nich.
Przenosiłem ciężar ciała z nogi na nogę, ciężko dysząc, ale wiedziałem, że najgorsze jeszcze przede mną. Wszystkie areny są tak śmiesznie skonstruowane, że pod koniec każda ma małe wgłębienie. Nikt nie pomyślał o ludziach, którzy będą chcieli przejść pod estradą, co było dużym błędem. Myślę, że oprócz mnie, ten patent wykorzystywało wielu artystów.
Przeturlałem się pod owym głębieniem, musząc uważać, bym nie uderzył się o podtrzymujące scenę małe kolumny. Kiedy mi się udało, ostrożnie wstałem.
Znalazłem się na ogromnej hali, w której nie było widać nic, poza okienkiem w drzwiach po prawej stronie. Bocznych drzwiach. Moich drzwiach.
Pobiegłem w ich stronę i pchnąłem je całą siłą. Chęć znalezienia się w hotelu była ode mnie silniejsza.
Nagle przede mną zaczęły wyrastać bloki i wieżowce, a szum samochodów i nocnego życia zagłuszył moje myśli.
Viston już czekał. Zaparkował przed naszym niewidzialnym przejściem. Nie wiem, jak to robił, ale swoim pojazdem z przyciemnianymi szybami nigdy nie wzbudzał podejrzeń.
Ruszyłem w jego stronę. Niestety, bardziej interesowało mnie miasto i architektura wysokich budynków niż to, co działo się wokół. Wpadłem na jakąś niską dziewczynę, na oko piętnastolatkę, która miała rozpuszczone blond włosy i wymalowane tuszem rzęsy.
- Przepraszam - powiedziałem szybko, ale było za późno.
Dziewczyna zaczęła piszczeć i wpadła w histerię. Miałem zapytać, czy nic jej nie jest, ale dopiero po chwili przypomniałem sobie, kim jestem.
- Proszę, bądź cicho - dotknąłem jej ramienia. Nie mogłem po prostu odejść. Nie mogłem zostawić płaczącej dziewczyny na środku chodnika. - Błagam. - Rzekłem i przytuliłem ją do siebie.
- Kocham... cię... - załkała, trzęsąc się.
- Jesteś fajna- przyznałem. "Idioto, co ty powiedziałeś? Ona beczy w twoje ramiona, a ty jej mówisz, że jest fajna?", zbeształem się w myślach. - To znaczy, chciałem powiedzieć, że jesteś przepiękna.
Odsunęła ode mnie. Dotknąłem jej policzka i kciukiem wytarłem łzy.
- Uśmiechnij się - poprosiłem.
Wiedziałem, że zaraz coś się stanie. Coś, na co nie mogłem pozwolić. Wiedząc, że ta chwila pozostanie w jej pamięci do końca życia, pomachałem jej. Nie rozglądając się, zacząłem biec i zanim usłyszałem ponownie jej krzyk, jak i dziesięciu innych dziewczyn, które wcześniej nie zdały sobie sprawy, że stoi między nimi Bieber, byłem już w samochodzie.
- No, Juss - powitał mnie Viston. - Co to było?
Kiwnąłem głową z niedowierzaniem.
- Sam nie wiem. Dlaczego nie mogłem jej tam zostawić i odejść?
- Bo jesteś za dobry, Juss.
- Chyba tak, Viss.
Parsknął śmiechem. Viston był nazywany moim szoferem od pięciu lat, chociaż ja wolałem określać go jako "najlepszego kumpla od szybkiej jazdy". (Pomimo tego, że Viston nie mógł jeździć szybko, ale lubił, jak tak na niego mówiłem.)
Miał pięćdziesiąt cztery lata, ale wyglądał znakomicie. Ostatnio trochę mu się przytyło, ale uśmiech, którym mnie witał, nadal tkwił na jego ustach. Od kilku lat. Wciąż ten sam Viston. Zawsze mogłem mu o wszystkim powiedzieć i wiedziałem, że mnie wysłucha.
Ruszył swoim terenowym wozem, i chociaż dobrze wiedział, dokąd jedziemy, wolał zapytać:
- Gdzie?
- Do niej.
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie przez lusterko.
- Jest pierwsza w nocy. Naprawdę myślisz, że... - zaczął, ale podniosłem dłoń do góry.
- Kocham ją i niczego nie pragnę bardziej, niż znalezienia się teraz w jej objęciu, dotknięcia jej, pocałowania, Viston.
Kiwnął głową na znak, że rozumie.
Mila była kobietą mojego życia. Wiedziałem, że to już się nie zmieni. Nie chciałem, by się zmieniło. Miała dziewiętnaście lat - byliśmy równolatkami. Poznaliśmy się na balu charytatywnym i od razu mi się spodobała. Wysoka, szczupła, piękna, z długimi blond włosami, które kochała związywać w koński ogon. Podobała mi się jej stanowczość i skromność oraz zadziwiająca autentyczność. Chociaż wiele osób mówiło mi, że jest fałszywa, ja czułem, że niczego przede mną nie ukrywała.
Kochałem ją całować, pieścić, przytulać i głaskać. Była strasznie dobra w tych rzeczach.
Viston nagle zahamował. Wyrwałem się z przemyśleń i wyjrzałem przez okno. Byliśmy na miejscu. Wysoki budynek z milionem okienek rósł przed nami, a światła recepcji, które było widać przez szklane drzwi, raziły mnie w oczy.
- Do jutra, Viss - rzekłem i już chciałem wychodzić, kiedy Viston zablokował drzwi. - Co jest?
Viston sięgnął do przegrody między swoim siedzeniem, a siedzeniem pasażera i wyjął stamtąd małe, kwadratowe opakowanie.
- Żeby potem nie było, że cię nie pilnuję - powiedział i podał mi prezerwatywy.
Uśmiechnąłem się i wychyliłem, aby poklepać go po ramieniu.
Kiedy odblokował drzwiczki, wysiadłem i pobiegłem w kierunku hotelu. Wiedziałem, że będę tam bezpieczny, więc ściągnąłem kaptur i pognałem po schodach na górę. Nie lubiłem wind, zresztą wiedziałem, że Mila wynajmuje pokój na końcu korytarza, na pierwszym piętrze.
Było tam bardzo cicho. Za to kochałem hotele. Dywan, który był rozłożony na całej długości podłogi i żyrandol z perełkami, sprawiały wrażenie, że czułem się przytulnie.
Zapukałem, stając przed drzwiami. Przebierałem nogami, czekając.
Mila nie zjawiła się po dwóch sekundach, pięciu, dziesięciu... Walnąłem w drzwi.
W końcu usłyszałem kroki. Odetchnąłem z ulgą, bo już martwiłem się, że stało się coś złego.
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłem przed sobą Milę. Miała na sobie szlafrok, którego nie zdążyła zapiąć, gdy wychodziła z łóżka. Zobaczyłem jej nagą pierś.
- Kochanie - szepnąłem i wszedłem do środka.
Od razu przycisnąłem usta do jej szyi i zacząłem ssać jak szalony. Nigdy wcześniej nie byłem tak podniecony, jak w tej chwili. A przecież robiłem to z nią już wiele razy.
Jęknęła, co jeszcze bardziej mnie pobudziło. Złapałem ją za tyłek i podniosłem do góry. Oplotła nogami moje ciało. Kiedy pozostawiłem na jej skórze "malinkę", językiem przejechałem po jej wargach. Wpuściła mnie do środka. Nasze mięśnie zaczęły toczyć wojnę.
- Justin - warknęła, kiedy ponownie ścisnąłem za jej pośladki. - Nie chcę.
Odrzuciłem z głowy tę myśl i składając pocałunki na jej policzkach, ruszyłem w stronę sypialni.
Lecz kiedy tam wszedłem, wszystko się rozmazało.
Mila ze mnie zeskoczyła, a ja chciałem roztrzaskać wszystko, co znajdowało się wokół. Łącznie z tym przebrzydłym facetem, który leżał nagi na łóżku.
----------
DBCJSDKJFGW *_*. Pierwszy rozdział z punktu widzenia Biebera.
Co się stanie, i co słychać u Anki, dowiecie się dopiero w weekend.
Wyjeżdżam na wycieczkę i nie mam jak pisać.
Kocham Was!
Koncowka mnie zmiazdzyla :O Juz myslalam ze bedzie seks a tu prosze, Mila zdradzila Jusa xD dobrze, ze nie jestes przewidywalna :D
OdpowiedzUsuńno właśnie nie chciałam być przewidywalna :D miło że Ci się podoba :*
Usuńdobra wciągnęło mnie . co za emocje ! mam nadzieję że opowiesz mi co tam szykujesz w następnym rozdziale XD bo do weekendu jeszcze daleko :D haha :)
OdpowiedzUsuńhaha nie ma opcji, o tym co się stanie wiem tylko ja :D
UsuńAWWWWWWWWWWWWWWWWW. Z NIECIERPLIWOŚCIĄ CZEKAM NA NASTĘPNY . *O* PROSZE DODAJ JAK NAJSZYBCIEJ :D XOXO :*
OdpowiedzUsuńawh, kochana :*
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOjej, rozdział rzeczywiście jest trochę dłuższy :) chociaż ja to bym jeszcze poczytała.
OdpowiedzUsuńO JEZU JAK MOŻNA. Od razu myślałam, że to jakaś suka, haha. Ale serio, jak można zamienić Justina na... kogokolwiek?
No trudno, w każdym razie miłego wyjazdu! :*
@_ifancyjustin
Też tego nie rozumiem, haha, ale Mila to suka, masz racje :)
Usuńnie dziekuje, zeby nie zapeszyc :*
Zaczęłam czytać od 3 rozdziału. haha.Ale spodobało mi się!!!! i zaraz się biorę za czytanie dwóch poprzednich. ;)
OdpowiedzUsuńhaha ale akurat 3. rozdział można czytać bez czytania poprzednich :) ciesze sie, ze Ci sie podoba, buziak:*
Usuńjezujezujezu. jak można pisać tak świetne opowiadanie? jakim prawem?! dawaj szybko następny, albo dwa, no ewentualnie 487012 <3
OdpowiedzUsuńjfjkgrfekrgweigi, jakie miłe słowa!!!!!!!!!!!!!!!!!! :*
Usuń