Piątek, dzień koncertu cz. 2
Justin
W zatłoczonym klubie poznałem przepiękną dziewczynę. Miała tatuaż na ramieniu i cudowne oczy. I z pewnością - miała na mnie ochotę. Co więc mogłem uczynić?
Kiedy tylko dopiłem swojego drinka, silny jak nigdy wziąłem ją na ręce. Nie zważając na to, że jako mężczyzna wkraczam z nią do damskiej łazienki, zamknąłem za nami drzwi. Zdjęła mi spodnie, a ja wślizgnąłem się w jej ciało jednym ruchem.
- Proszę pana - zamruczała.
Jęknąłem i pocałowałem ją z namiętnością.
- Proszę pana...
- Ciszej, skarbie - szepnąłem.
- Proszę pana - jej ton zaczynał mi się nie podobać. Ponownie zamknąłem jej usta pocałunkiem. - Proszę pana! - wrzasnęła, a ja podskoczyłem.
Otworzyłem oczy i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, co się wokół dzieje. Ściskałem w ręce mokrą od własnej śliny poduszkę, którą pewnie całowałem. Nadal bylem w samolocie, a nade mną stała stewardessa i jak modlitwę powtarzała "proszę pana", próbując mnie dobudzić.
- Ugh - ziewnąłem. - Przepraszam bardzo...
Usiadłem na łóżku. Kobieta podała mi papierowy kubek pełen gorącej kawy.
- Proszę się napić - uśmiechnęła się, powoli odchodząc w stronę kabiny pilota. - Już wylądowaliśmy. Proszę dać znać, kiedy będzie pan gotowy do wyjścia.
Przeczesałem włosy dłonią, czując się odrobinę zawstydzony. Dzięki Bogu Viston zawsze dbał o każdy detal i zatrudniał najlepszy personel pokładowy. Nie musiałem się więc martwić, że do mediów trafi informacja o moim zachowaniu przez sen.
Upiłem łyk kawy i postawiłem kubek na szklanym stoliku. Siadając na fotelu obok, wyjąłem z kieszeni telefon i od razu znalazłem się na Twitterze. Wiedziałem, że nie mam zbyt dużo czasu.
Odnalazłem w "ostatnio zaobserwowanych" nazwę konta dziewczyny, która miała zająć się koncertem. Nie miałem ochoty na zabawę w dodawanie i usuwanie tweetów, więc wysłałem jej prywatną wiadomość.
"Hi sweetheart. Tell me this club's adress. I am in Warsaw now."*
Czekając na odpowiedź, postukałem palcami w stół. Chwilę później zobaczyłem, że niejaka "@biebzuz" odpisała. Wyobraziłem sobie tę dziewczynę i to, jaką musiała mieć minę, gdy odczytywała wiadomość ode mnie.
"Aleja Komisji Edukacji Narodowej 95. Be here at 7.30 pm, okay? I love you so much!"**
Pohamowałem się od odpisania czegokolwiek, ponieważ wiedziałem, że wtedy ta konwersacja mogła nigdy nie dobiec końca.
Westchnąłem i podniosłem się w miejsca. Narzuciłem na ramię plecak leżący pod łóżkiem i zacząłem iść przez kokpit.
- Wychodzi pan? - zatrzymał mnie kapitan. Miał gęste wąsy i pogodne oczy. - Chcieliśmy dać panu to - wyciągnął do mnie rękę z paczuszką. Niepewnie wziąłem ją od niego i odpakowałem. Wewnątrz znajdowała się czekoladowa babeczka. - Podoba się panu? To ciastko szczęścia. Tylko jeden raz w życiu można je zjeść.
Pokiwałem głową.
- Rozumiem. Dziękuję bardzo. - Uścisnąłem jego dłoń.
Nie wiedziałem, co powiedzieć więcej, więc speszony, stanąłem na schodkach, które miały mnie poprowadzić na ziemię.
Nałożyłem kaptur na głowę i zacząłem zbiegać. Kiedy dotknąłem stopami betonu, podniosłem wzrok. Nie było kiedy nawet rozejrzeć się dookoła, ponieważ autobus, który miał mnie zawieźć do środka lotniska, był już przede mną.
Wskoczyłem do niego. Kierowca odwrócił się i widząc, kto właśnie wsiadł do pojazdu, na chwilę skamieniał. Skinąłem głową na znak, że mówię "dzień dobry". Kiedy po kilku sekundach zrozumiał, że nie będzie żadnego innego pasażera, zamknął drzwi i ruszył przed siebie. Widziałem jednak, że bardzo się denerwował.
Terminal był ogromny. Musiałem sam sobie przyznać, że pierwszy raz byłem w Warszawie. To niesamowite. Przywitały mnie polskie napisy, numery bramek, pracownicy. Tłum podróżujących, którzy nawet nie mieli czasu, by na mnie spojrzeć. Stojąc przy drzwiach, z plecakiem na plecach, obserwowałem wszystkie dziewczyny i zastanawiałem się, ile z nich posiada konto na Twitterze oraz ile z nich codziennie wręcz błaga mnie o napisanie chociażby jednego słowa tylko do niej. A teraz? Stoję przed nimi, sam, bez ochrony. I co? I nic. Mijają mnie, jakbym był dla nich kolejnym chłopakiem, na pierwszy rzut oka innym od Justina Biebera.
Westchnąłem. Zerknąłem na wielki zegar wiszący na ścianie przede mną. Była osiemnasta. Pomyślałem nad tak długim lotem, bo przecież dwie godziny mogły wystarczyć, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ruszyłem w stronę wyjścia, za innymi pasażerami, którzy właśnie skądś przylecieli. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, co było zupełną nowością. Zwykle wszyscy rzucali się na mnie i krzyczeli moje nazwisko. Teraz nic, jakbym nie istniał.
Kiedy inni czekali na swoje bagaże, nadjeżdżające na czarnej taśmie, ja skierowałem się do głównych drzwi. Szedłem powoli i ociężale, co chwila oblizując usta.
Wyszedłem na zewnątrz. Od razu przywitało mnie wręcz gorące powietrze. Zacząłem ciężko oddychać. Naciągnąłem paski plecaka, by poszedł w górę i nie obciążał moich pleców, a zaraz potem udałem się do białej taksówki, którą kierowca zaparkował tuż przed wyjściem.
Otworzyłem drzwiczki i wpakowałem się na tylne siedzenie. Mężczyzna siedzący przy kierownicy zobaczył mnie w lusterku. Zmarszczył brwi.
- Dokąd? - powiedział w obcym mi języku.
No tak, jesteś w Polsce, baranie, zbeształem sam siebie.
Wyciągnąłem telefon i odnalazłem na Twitterze adres. Wręczyłem mu komórkę. Wziął ją niechętnie i spojrzał na ekran.
- Koleś, tu wszystko jest w innym języku - powiedział, a mnie przeszedł dreszcz, bo ton, jakim wymówił te słowa, wcale nie był przyjemny.
Nie wiedziałem, czy właśnie kazał mi spadać, czy po prostu nie podobał mu się mój telefon.
Odrzucił komórkę do mnie, a ja złapałem ją w ostatniej chwili. W końcu ruszył, domyślając się, że i tak sobie nie pogadamy.
Kiedy wyjechaliśmy na jedną z główniejszych tras, nałożyłem słuchawki. Włączyłem muzykę Michaela Jacksona i wreszcie mogłem się zrelaksować. Opadłem na oparcie i zacząłem podziwiać Warszawę.
Jej potęga i piękno mnie zadziwiały. Wysokie, szklane budynki, mosty, piękne trawniki, ciekawe graffiti na murach oświetlane przez promienie słońca, próbujące wydostać się zza chmur. To wszystko było dla mnie takie cudowne, że się rozmarzyłem. Mimo, że widziałem podobne miasta mnóstwo razy - to jednak Warszawa mnie zaskoczyła.
Wziąłem głęboki wdech i przytknąłem czoło do szyby, podziwiając to, co dzieje się na zewnątrz. Zacząłem nucić.
- You’ll find that life is still worthwile if you just smile*** - mruczałem, kręcąc głową w rytm muzyki.
Kierowca słysząc to, wyciągnął rękę i pogłośnił odbiornik radiowy. Zakląłem pod nosem i wyciągnąłem słuchawki z uszu.
- Co, dzieciaku, nie pośpiewasz sobie? - zaśmiał się mężczyzna, a ja zacząłem się modlić, by ta podróż już się skończyła.
Po godzinie (najdłuższej w moim życiu) zatrzymał się przed budynkiem. Była to tak jakby część kamienicy. Nad czerwonymi drzwiami wisiał czarno-czerwony szyld "Tutu Music Bar". Wokół znajdowały się rysunki trąbek i nutek.
Wyciągnąłem z plecaka pieniądze i wcisnąłem w rękę kierowcy dwadzieścia dolarów. Zdziwił się i uśmiechnął promiennie, co chyba oznaczało, że mnie zaakceptował.
Wysiadłem i otrzepałem spodnie. Wszedłem do środka klubu.
Wewnątrz było cicho. Po lewej stronie stał drewniany barek, a przed nim ktoś poustawiał wysokie krzesła. Na suficie wisiały jasne lampy, jednak nie były skierowane na podłogę. Zostały wykręcone w stronę... sceny.
Zdecydowanie nie była to największa scena prywatna, na jakiej występowałem, ale na pewno była najpiękniejsza i najbardziej starannie przygotowana.
Była to drewniana, wysoka deska, w sam raz dla jazzowych klubów. Po lewej stronie dostawiono do niej czarne schodki z sześcioma sporymi stopniami, a na marmurowej ścianie nad sceną powieszono skromne wstążki. Aż zaparło mi dech w piersiach.
Chciałem już ten koncert.
- Justin? - usłyszałem i podskoczyłem. Na scenie pojawiła się dziewczyna średniego wzrostu, ze łzami w oczach i włosami do ramion. Miała na sobie dżinsy, białą koszulkę i kamizelkę moro.
Pomachała mi i zaczęła biec. Wystraszyłem się, że potknie się i spadnie, ale zeskoczyła ze sceny. Dopiero teraz zauważyłem, jaki ten podest jest wysoki. Ucieszyłem się. Jadąc tu, miałem małe obawy, że stojące fanki po prostu mnie zabiją. Teraz wiem, że nie miały by takiej możliwości.
Dziewczyna podbiegła do mnie i rzuciła mi się w ramiona. Chcąc nie chcąc, musiałem ją objąć. Chociaż w głębi mnie potrzebowałem tego.
- Cześć - powiedziałem do niej po angielsku. - Ty jesteś... - zmarszczyłem czoło.
- Biebzuz - przypomniała mi swoją nazwę z Twittera. Odsunęła się i podała mi dłoń. - Zuzanna Loter. Miło mi cię poznać.
Jej akcent był tak perfekcyjny, że aż chciałem zapytać, czy jest na pewno Polką.
- Więc? - spytałem, przeskakując z nogi na nogę.
Ciągle trzymając moją rękę, pociągnęła mnie w kierunku sceny. Idąc, widziałem, jak przeciera swoje oczy od łez. Miałem nadzieję, że były to łzy szczęścia.
Weszliśmy na scenę po schodkach. Zuzanna skierowała mnie na tylne schody. Zszedłem po nich delikatnie. Za nimi wisiała wysoka kotara, której wcześniej nie zauważyłem. Zuzanna odsunęła ją i wpuściła mnie za sobą.
Były to kulisy zbudowane z parawanów i zasłon. W środku stało krzesło, lustro i wysoka lampa oświetlająca wszystko. Zuzanna puściła mi oczko i odchyliła kolejną zasłonę. Zaraz za nią były drzwi.
- Możesz tędy wyjść - powiedziała. - Jak już skończysz.
Kiwnąłem głową. Byłem pod wrażeniem.
- Świetnie to zorganizowałaś - przyznałem, a ona w jednej sekundzie się rozpłakała. Ścisnąłem jej dłoń. - Hej, czemu płaczesz?
- Bo... no... - łkała - ty jesteś Justin Bieber. A ja Zuzanna Loter. Stoję obok ciebie...
Nie mogłem na to patrzeć, więc tylko się uśmiechnąłem i przyciągnąłem ją do siebie. Kiedy objąłem ją ramionami, czułem jej spokojny oddech.
Po chwili odsunąłem się i złapałem jej brodę.
- Już okej? - spytałem.
Kiwnęła głową i otarła łzy. Przytaknąłem i puściłem ją, chcąc, by chwila, którą przed chwilą przeżyła była najpiękniejszą w jej życiu.
Anna
- Jak wyglądam? - spytałam, przeglądając się w lustrze.
- Bombowo! - zakrzyknęła Ewka, patrząc na mnie z uśmiechem.
Zupełnie nie wiedziałam w co się ubrać, aż w końcu po dwóch godzinach poszukiwań odpowiedniego stroju założyłam krótkie beżowe spodenki, w które wsunęłam czarną koszulkę na ramiączkach i czarne płaskie trampki. Włosy puściłam luźno. Idealne jak na koncert.
Nie chciałam tam iść, ale wmawiałam sobie, że robię to dla Ewy. Poza tym, kiedy usłyszałam opowieść o planie Biebera, odrobinę go polubiłam. Z pewnością był to szalony pomysł. A ja kochałam szalone pomysły.
Westchnęłam, zabrałam z łóżka torebkę i wsunęłam do niej telefon i paczki chusteczek (tylko dla Ewy, która mnie do tego namawiała, z obawy, że się popłaczę, kiedy zobaczę Justina).
Marzyłam, by ten dzień się już skończył.
Ucałowałam Ewę w policzek i wyszłam z pokoju.
- Nie zapomnij do mnie zadzwonić - usłyszałam za sobą, kiedy zbiegałam po schodach. - I baw się dobrze!
Wychodząc, trzasnęłam drzwiami i widząc nadjeżdżający autobus, zaczęłam biec. Nie wiadomo, za ile minut zjawiłby się następny.
W środku nie było tłoczno, więc spokojnie, bez obaw, że któraś ze starszych pań uderzy mnie torebką, kiedy jej nie ustąpię, zajęłam miejsce siedzące przy oknie.
Za dwadzieścia minut byłam już na miejscu. Nie musiałam długo szukać klubu jazzowego.
Nigdy nie widziałam takiego tłumu dziewczyn naraz.
* Hi sweetheart. Tell me this club's adress. I am in Warsaw now. - tłum. pl. Cześć, kochanie. Napisz mi adres klubu. Jestem teraz w Warszawie.
** Aleja Komisji Edukacji Narodowej 95. Be here at 7.30 pm, okay? I love you so much! - tłum. pl. Aleja Kom. Ed. Nar. 95. Bądź tam o 19.30, okej? Kocham cię bardzo mocno!
*** You’ll find that life is still worthwile if you just smile - fragm. piosenki Michaela Jacksona "Smile", tłum. pl. Okaże się, że życie jest czegoś warte, jeśli tylko się uśmiechniesz.
---------------
P R Z E P R A S Z A M!
Wiem, że dzisiaj miał być opisany koncert. Niestety - nie zdołam tego zrobić. Rozdział dostaniecie w piątek, najpóźniej w sobotę - obiecuję. I jeszcze raz przepraszam.
Justin jest słodki, no.
Kocham Was
@trakt0r
zawsze sie staram, by być pierwszą :) cudownie, nawet sie ciesze ze nie dodalas dzisiaj z koncertem, bo teraz jestem taka podekscytowana że nie wiem!!!!!! czekam :*
OdpowiedzUsuńale się cieszę, jak czytam takie komentarze :) KC
Usuńświetny :D czekam na nowy :D szybciutkooo :)
OdpowiedzUsuńJustin idealny, ale chyba nie muszę się nad tym rozpływać po raz 392740527.
OdpowiedzUsuńCudownie było czytać o mojej Warszawie i o tym że był nią tak zachwycony, hehs.
Ogólnie świetnie to napisałaś, a to że koncert będzie dopiero w kolejnym rozdziale daje dodatkowe napięcie, haha.
Wiadomo, jak zawsze życzę weny i pozdrawiam :*
Aww, mieszkasz w Warszawie? To teraz muszę uważać, żeby jakiejś gafy nie strzelić :) Na szczęście klub jazzowy "Tutu" istnieje naprawdę haha :D
UsuńBuziak :*
dawno mnie tu nie bylo, powiem Ci szczerze wyrobilas sie maxxx. no i zmienilas szablon - cudo.
OdpowiedzUsuń<3
UsuńCzlowiek u gory ma racje ten szablon piekny!!! :) no i opowiadanie aww genialne
OdpowiedzUsuńdziękuję <3
UsuńJ E S T E S N I E S A M O W I T A :)
OdpowiedzUsuńale miłe słowa, jejku :) <3
UsuńKocham to i chcę więcej :*
OdpowiedzUsuńjuż jest :*
Usuń50 year old Senior Editor Minni D'Adamo, hailing from Noelville enjoys watching movies like "Charlie, the Lonesome Cougar" and Sculpting. Took a trip to Teide National Park and drives a Silverado 2500. zobacz na tej stronie internetowej
OdpowiedzUsuń