piątek, 31 maja 2013

11.

Piątek, dzień koncertu cz. 3

Zuzanna

Wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Mój tata, który sprawdzał bilety, jego znajomi, służący za ochronę, a w dodatku ten tłum dziewczyn w środku i przed klubem.
Czekaliśmy tylko na Justina. Miał wyjść na scenę i być jak zawsze perfekcyjny.
Stałam przy drzwiach, którymi wchodzili "wylosowani przez Biebera szczęściarze", jak sami siebie nazywali. Miałam dobre miejsce - widziałam cały podest ponad wszystkimi głowami, a dodatkowo nie byłam wciągnięta w tłum.
Na chwilę spojrzałam w bok. To wystarczyło, bym ją zobaczyła. Wyglądała nieziemsko. Ale po co w ogóle przyszła?
Zauważyła mnie i chciała uciec, ale było już za późno. W porę do niej podbiegłam i złapałam za ramię.
- Co tu robisz? - spytałam głośno.
Speszona, szarpnęła się, ale jej nie puściłam.
- Siostra nie mogła przyjść, więc jestem tu w zastępstwie - wytłumaczyła, co chwila przełykając ślinę. Denerwowała się i wcale nie potrafiła tego ukrywać.
- Jesteś żałosna - powiedziałam ze złością i dopiero po chwili trafiło do mnie to, co powiedziałam. - Okłamujesz mnie na każdym kroku.
Pokręciła głową.
- To nie tak.
- A podobno nie lubisz Justina - prychnęłam.
- Bo nie lubię - wydusiła i wreszcie mi się wyrwała. - Muszę zająć dobre miejscówki. Pa.
Ze łzami goryczy, obserwowałam, jak omija innych i przepycha się pod samą scenę.
Myślałam, że to było najgorsze. Nie wiedziałam jednak, co miało stać się potem.

Anna

Cała w nerwach, szłam w stronę barierki ustawionej przed sceną. Czułam to, jak się trzęsłam. Dlaczego, do cholery, nie mogłam zadzwonić do Zuzy i jej o wszystkim powiedzieć?
Nie miałam czasu się jednak nad tym zastanawiać, ponieważ z trudem - ale jednak - doszłam do barierki.
Ewka dostanie wspaniałą jakość głosu Justina przez telefon, pomyślałam, i na wszelki wypadek sprawdziłam, czy telefon jest włączony.

Justin

Przed każdym koncertem moje emocje sięgały zenitu. Pomimo tego, że występowałem już mnóstwo razy w swoim życiu, to za każdym bardzo się stresowałem. Szczególnie przed imprezą w Warszawie.
Zuzanna powiadomiła mnie, że muzyka będzie puszczana z magnetofonu, co odrobinę mnie zraziło. Mają klub jazzowy z zespołem i nie chcą tego wykorzystać? Co za absurd. Nie chcąc tego ogromnie, musiałem się jednak na to wszystko zgodzić.
Przejrzałem się w lustrze za kulisami. Poprawiłem koszulę i podciągnąłem wyżej spodnie. Na koniec postawiłem wysoko włosy i (tak na wszelki wypadek) popsikałem szyję perfumami.
Brandon zawsze kazał mi pić wodę i łykać tabletki uspokajające. Ale Brandona tu nie było.
Westchnąłem głęboko. Tłum zaczynał się już niecierpliwić, ponieważ usłyszałem, jak skandują moje imię.
- Dasz radę, Bieber - pstryknąłem palcami i skierowałem je w stronę lustra. Wystawiłem język, by trochę rozluźnić atmosferę (co, do cholery?) i odsunąłem kotarę, by wyjść na scenę.
Pierwsze, co zobaczyłem, to właściwie nic. Światło oślepiło mnie tak bardzo, że zmrużyłem oczy i zasłoniłem je ręką. W ułamku sekundy ktoś zniżył stopień jasności i dopiero wtedy mogłem normalnie funkcjonować.
Pisk, jaki usłyszałem i dziewczyny, jakie widziałem, przeraziło mnie, ale równocześnie umocniło w tym, co tu robię i dlaczego zajmuję się w życiu właśnie tym.
Podrapałem się w tył głowy. Zawsze to robiłem, kiedy zaczynałem.
Na środku sceny stało wysokie krzesło bez oparcia. Podszedłem bliżej i okazało się, że leży na nim mikrofon. Podniosłem go i włączyłem.
- What's up guys? - spytałem, uśmiechając się. - Co słychać, ludzie?
Po pisku, jaki usłyszałem, zacząłem się bać, czy ściany lokalu wytrzymają ilość decybeli.
Doszły do mnie słuchy pierwszej melodii. Miałem zacząć śpiewać All around the world. Doskonale znałem kolejność, którą ustaliłem wcześniej z Zuzanną.
- You’re beautiful, beautiful, you should know it* - zacząłem skakać po scenie.
Kolejne wersy piosenki prześpiewaliśmy wszyscy razem - ja i moje Beliebers.
Wiedziałem, że muszę się bardzo starać podczas tego koncertu, ponieważ miał trwać tylko godzinę. Na dwudziestą pierwszą, jak poinformowała mnie Zuzanna, miało się odbyć już wcześniej ustalone spotkanie uczestników jakiegoś koncertu jazzowego. Nie chciałem wchodzić w szczegóły.
Przy piątej piosence, jaką była Fall, zacząłem się męczyć. Postanowiłem, że - skoro jest to dosyć balladowy utwór - usiądę na krześle.
- Let me tell you a story about a girl and a boy. He fell in love for his best friend, when she’s around, he feels nothing but joy** - zaśpiewałem, trzymając się za serce, by lepiej to wyglądało.
Usłyszałem buczenie ze strony tłumu. Muzyka przestała grać, a ja zakłopotany, wzruszyłem ramionami i spytałem:
- Why? Dlaczego?
Nagle wszyscy, jednym chórem, jakby mieli to wszystko ustalone wcześniej (cholera, są cudowni) zaczęli śpiewać:
- Let me tell you a story about Justin and Beliebers. They fell in love for his idol, when he's around they feel nothing but joy.
Jak słowo daję, zaraz bym się rozryczał.
Muzyka ponownie zaczęła rozbrzmiewać na sali, a my w odpowiednim momencie zaczęliśmy śpiewać tekst dany mi przez warszawskich fanów.
To były jedne z najpiękniejszych chwil mojego życia.
Skończyłem śpiewać, ale wszyscy domagali się bisu, więc Justin featuring Beliebers - Fall, rozbrzmiało drugi raz.
Kolejną piosenką miało być U smile, więc ponownie przygotowałem się na morze nie tylko moich łez. Kiedy zacząłem śpiewać, nie minął ułamek sekundy, a usłyszałem głosy pozostałych.
Serce mocniej mi zabiło. To było niesamowite.
Po minucie śpiewu poczułem, jak coraz bardziej robię się zmęczony. Zwykle wytrzymywałem ponad dwie godziny. A teraz nie minęło nawet pół, a ja już nie daję rady?
Podparłem się krzesła, nadal śpiewając. Uśmiechnąłem się, by dodać otuchy fanom, którzy - w co nie wątpię - zaczynali się martwić.
Gdy skończyłem, powiedziałem:
- Wait a minute. I've to get ready for the next song - wstałem i zszedłem ze sceny. - Poczekajcie chwilę. Muszę się przygotować do następnej piosenki.
To mogło się okazać trudniejsze niż myślałem, powiedziałem do siebie w głowie.

Anna

To, jaki on był, jak wszystko rozumiał, jak interpretował tekst... Zaczynało mnie to przerastać. Nie przyszłam tu, by stać się kolejną fanką Biebera. Byłam tam, żeby tylko spełnić marzenie siostry. Już miałam do niej dzwonić, kiedy piosenkarz zniknął.
Po prostu zszedł za kulisy, mając nas wszystkich w dupie.

Justin

Wróciłem do żywych. Chociaż reasumując wszystko - umarłem przez to, co stało się za kulisami.
Upiłem łyk wody i zanim się zorientowałem, była przy mnie Zuzanna. Spytała, co się stało. Wyglądała zabawnie i z mikrofonem, który sterczał jej przy ustach przypominała mi Brandona.
Ustaliłem z nią, że One Less Lonely Girl będzie moją ostatnią piosenką i mój koncert skończy się za kilka minut. Chciałem zagrać dłużej, ale nie dawałem rady. Byłem totalnie beznadziejny i nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
- Hey, let's go! Zaczynamy! - wykrzyczałem kiedy muzyka zaczęła grać, wbiegając na podest i klaszcząc w dłonie. To miał być kolejny żart. Przecież nie wybrałem jeszcze tej jedynej. Podniosłem rękę do góry, czekając, aż ktoś wyłączy magnetofon. Kiedy tak się stało, zaśmiałem się sztucznie. - Who wants to be my OLLG? Kto chce być moją OLLG?
Tak, jak się spodziewałem, prawie wszyscy unieśli ręce w górę i zaczęli piszczeć. Absolutnie fantastyczny był widok tych dziewczyn, których marzeniem jest, byś je wybrał.
Zeskoczyłem ze sceny, a kiedy opadłem na podłogę, musiałem się skulić, ponieważ w jednym momencie mój brzuch zaalarmował. Zignorowałem to i podszedłem do barierki, gdzie przyciągnęły mnie wyciągnięte ręce dziewczyn.
Uśmiechnąłem się i ponownie podniosłem dłoń ku górze. Muzyka rozbrzmiała.
- Just to take 'em back, tell me that how many either or's but no more, if you let me inside of your world there'd be one less lonely girl*** - śpiewałem, przybijając piątki z innymi. - Oh no I saw so many pretty faces before I saw you, you now all I see is you****.
Gdy rozbrzmiała druga zwrotka, wiedziałem, że to już czas, by dokonać wyboru. Długo błądziłem oczami, aż wreszcie ją zobaczyłem.
Uśmiechała się do mnie nie tyle swoimi ustami, co oczami. Wyróżniała się. Chyba jako jedyna stała oparta o barierkę, zamiast tańczyć i śpiewać. Była niezwykła. I co ważne - uderzająco piękna.
Podbiegłem do niej podniecony i złapałem za palce u dłoni. Widziałem, że była zakłopotana, więc chciałem jej ulżyć. Wychyliłem się, by złapać za jej biodra. Owinąłem się wokół jej krótkich spodenek i czarnej bokserki. Podniosłem ją, uważając, bym nie zjechał palcami na pośladki. Nikt by mi tego nie wybaczył.
Nie powiedziała nic, więc uznałem to jako zgodę. Postawiłem ją na podłodze. Splotłem nasze palce i pociągnąłem dziewczynę w kierunku sceny. Pozostałe dziewczyny wydały niesamowity pisk, kiedy wszyscy nas zobaczyli.
Pokazałem ręką krzesło, na którym miała usiąść i zacząłem wokół niej tańczyć.
Śpiewałem, ciągle na nią patrząc. Oczekiwałem jakichkolwiek emocji. Oprócz tego, że była piękna, nie emanowała żadną energią, którą przesyłałaby do mnie któraś z Beliebers.
Spuściła wzrok na podłogę i wtedy zdałem sobie sprawę, jak żałuję, że w ogóle poprosiłem ją na scenę. Po jej minie wywnioskowałem, że oddałaby wszystko, by tu nie być.
Kiedy piosenka się skończyła, położyłem jej dłoń na udzie, na co drgnęła.
- What's your name? - spytałem. - Jak masz na imię?
- Anna - odpowiedziała. Miała piękny głos.
Odwróciłem się w kierunku widowni, łapiąc ją za rękę.
- Oh, so me and Anne will go and I want to say thank you for this concert. You are absolutely the best fans in the world - pomachałem wszystkim. - Ja i Anna będziemy szli. Chcę wam podziękować za ten koncert. Jesteście zdecydowanie najlepszymi fanami na świecie.
Pociągnąłem Annę w kierunku kulis. Wstała bez najmniejszego problemu. Nawet się nie oglądałem.
Kiedy weszliśmy za kurtynę, ponownie poczułem ogromny ból brzucha. Coś ścisnęło mnie nie tylko w żołądku, ale i w kręgosłupie, na co się skrzywiłem.
- Wszystko w porządku? - spytała, kładąc mi rękę na ramieniu. Jej akcent nie był do końca dobry, ale potrafiłem ją zrozumieć.
Czując, jak ból narasta, kucnąłem, lecz chwilę potem nie poczułem już nawet swoich nóg. Upadłem na podłogę. Przez moment wsparłem się na łokciu, marszcząc czoło, ale nie wytrzymałem i uderzyłem o posadzkę klatką piersiową.
- Bieber, ty żyjesz? - poczułem jak jej włosy ocierają się o moją twarz, kiedy kucnęła.
Podniosłem na nią wzrok i zdając sobie sprawę z tego, że nie wytrzymam już niczego więcej i nie zdołam zrobić, zapytałem drżącym głosem:
- Gdzie mieszkasz?

 *You’re beautiful, beautiful, you should know it - fragm. piosenki Justina Biebera "All around the world", tłum. pl. Jesteś piękna, piękna, powinnaś to wiedzieć.
**Let me tell you a story about a girl and a boy. He fell in love for his best friend, when she’s around, he feels nothing but joy - fragm. piosenki Justina Biebera "Fall", tłum. pl. Pozwólcie opowiedzieć mi historię o chłopaku i dziewczynie. Zakochał się w swojej najlepszej przyjaciółce, kiedy ona była blisko, czuł się szczęśliwy.
***Just to take 'em back, tell me that how many either or's but no more, if you let me inside of your world there'd be one less lonely girl - fragm. piosenki Justina Biebera "OLLG", tłum. pl. ...tylko po to, by je z powrotem rozpakować. Ile razy się wahałaś? Ale nigdy więcej, jeśli tylko wpuściłabyś mnie do swojego świata, byłoby o jedną samotną dziewczynę mniej.
****Oh no I saw so many pretty faces before I saw you, you now all I see is you - zob. wyżej, tłum. pl. Widziałem tyle pięknych twarzy zanim zobaczyłem ciebie, ciebie, teraz wszystko co widzę to ty.

--------------------
Nareszcie. Przepraszam, ale cały dzień nie było mnie w domu, więc nawet nie miałam jak.
Teraz to się dopiero zacznie.
Dziękuję za ponad 3 tysiące wyświetleń, jeju :')
Ask: @trakt0r

środa, 29 maja 2013

10.

Piątek, dzień koncertu cz. 2

Justin

W zatłoczonym klubie poznałem przepiękną dziewczynę. Miała tatuaż na ramieniu i cudowne oczy. I z pewnością - miała na mnie ochotę. Co więc mogłem uczynić?
Kiedy tylko dopiłem swojego drinka, silny jak nigdy wziąłem ją na ręce. Nie zważając na to, że jako mężczyzna wkraczam z nią do damskiej łazienki, zamknąłem za nami drzwi. Zdjęła mi spodnie, a ja wślizgnąłem się w jej ciało jednym ruchem.
- Proszę pana - zamruczała.
Jęknąłem i pocałowałem ją z namiętnością.
- Proszę pana...
- Ciszej, skarbie - szepnąłem.
- Proszę pana - jej ton zaczynał mi się nie podobać. Ponownie zamknąłem jej usta pocałunkiem. - Proszę pana! - wrzasnęła, a ja podskoczyłem.
Otworzyłem oczy i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, co się wokół dzieje. Ściskałem w ręce mokrą od własnej śliny poduszkę, którą pewnie całowałem. Nadal bylem w samolocie, a nade mną stała stewardessa i jak modlitwę powtarzała "proszę pana", próbując mnie dobudzić.
- Ugh - ziewnąłem. - Przepraszam bardzo...
Usiadłem na łóżku. Kobieta podała mi papierowy kubek pełen gorącej kawy.
- Proszę się napić - uśmiechnęła się, powoli odchodząc w stronę kabiny pilota. - Już wylądowaliśmy. Proszę dać znać, kiedy będzie pan gotowy do wyjścia.
Przeczesałem włosy dłonią, czując się odrobinę zawstydzony. Dzięki Bogu Viston zawsze dbał o każdy detal i zatrudniał najlepszy personel pokładowy. Nie musiałem się więc martwić, że do mediów trafi informacja o moim zachowaniu przez sen.
Upiłem łyk kawy i postawiłem kubek na szklanym stoliku. Siadając na fotelu obok, wyjąłem z kieszeni telefon i od razu znalazłem się na Twitterze. Wiedziałem, że nie mam zbyt dużo czasu.
Odnalazłem w "ostatnio zaobserwowanych" nazwę konta dziewczyny, która miała zająć się koncertem. Nie miałem ochoty na zabawę w dodawanie i usuwanie tweetów, więc wysłałem jej prywatną wiadomość.
"Hi sweetheart. Tell me this club's adress. I am in Warsaw now."*
Czekając na odpowiedź, postukałem palcami w stół. Chwilę później zobaczyłem, że niejaka "@biebzuz" odpisała. Wyobraziłem sobie tę dziewczynę i to, jaką musiała mieć minę, gdy odczytywała wiadomość ode mnie.
"Aleja Komisji Edukacji Narodowej 95. Be here at 7.30 pm, okay?  I love you so much!"**
Pohamowałem się od odpisania czegokolwiek, ponieważ wiedziałem, że wtedy ta konwersacja mogła nigdy nie dobiec końca.
Westchnąłem i podniosłem się w miejsca. Narzuciłem na ramię plecak leżący pod łóżkiem i zacząłem iść przez kokpit.
- Wychodzi pan? - zatrzymał mnie kapitan. Miał gęste wąsy i pogodne oczy. - Chcieliśmy dać panu to - wyciągnął do mnie rękę z paczuszką. Niepewnie wziąłem ją od niego i odpakowałem. Wewnątrz znajdowała się czekoladowa babeczka. - Podoba się panu? To ciastko szczęścia. Tylko jeden raz w życiu można je zjeść.
Pokiwałem głową.
- Rozumiem. Dziękuję bardzo. - Uścisnąłem jego dłoń.
Nie wiedziałem, co powiedzieć więcej, więc speszony, stanąłem na schodkach, które miały mnie poprowadzić na ziemię.
Nałożyłem kaptur na głowę i zacząłem zbiegać. Kiedy dotknąłem stopami betonu, podniosłem wzrok. Nie było kiedy nawet rozejrzeć się dookoła, ponieważ autobus, który miał  mnie zawieźć do środka lotniska, był już przede mną.
Wskoczyłem do niego. Kierowca odwrócił się i widząc, kto właśnie wsiadł do pojazdu, na chwilę skamieniał. Skinąłem głową na znak, że mówię "dzień dobry". Kiedy po kilku sekundach zrozumiał, że nie będzie żadnego innego pasażera, zamknął drzwi i ruszył przed siebie. Widziałem jednak, że bardzo się denerwował.
Terminal był ogromny. Musiałem sam sobie przyznać, że pierwszy raz byłem w Warszawie. To niesamowite. Przywitały mnie polskie napisy, numery bramek, pracownicy. Tłum podróżujących, którzy nawet nie mieli czasu, by na mnie spojrzeć. Stojąc przy drzwiach, z plecakiem na plecach, obserwowałem wszystkie dziewczyny i zastanawiałem się, ile z nich posiada konto na Twitterze oraz ile z nich codziennie wręcz błaga mnie o napisanie chociażby jednego słowa tylko do niej. A teraz? Stoję przed nimi, sam, bez ochrony. I co? I nic. Mijają mnie, jakbym był dla nich kolejnym chłopakiem, na pierwszy rzut oka innym od Justina Biebera.
Westchnąłem. Zerknąłem na wielki zegar wiszący na ścianie przede mną. Była osiemnasta. Pomyślałem nad tak długim lotem, bo przecież dwie godziny mogły wystarczyć, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ruszyłem w stronę wyjścia, za innymi pasażerami, którzy właśnie skądś przylecieli. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, co było zupełną nowością. Zwykle wszyscy rzucali się na mnie i krzyczeli moje nazwisko. Teraz nic, jakbym nie istniał.
Kiedy inni czekali na swoje bagaże, nadjeżdżające na czarnej taśmie, ja skierowałem się do głównych drzwi. Szedłem powoli i ociężale, co chwila oblizując usta.
Wyszedłem na zewnątrz. Od razu przywitało mnie wręcz gorące powietrze. Zacząłem ciężko oddychać. Naciągnąłem paski plecaka, by poszedł w górę i nie obciążał moich pleców, a zaraz potem udałem się do białej taksówki, którą kierowca zaparkował tuż przed wyjściem.
Otworzyłem drzwiczki i wpakowałem się na tylne siedzenie. Mężczyzna siedzący przy kierownicy zobaczył mnie w lusterku. Zmarszczył brwi.
- Dokąd? - powiedział w obcym mi języku.
No tak, jesteś w Polsce, baranie, zbeształem sam siebie.
Wyciągnąłem telefon i odnalazłem na Twitterze adres. Wręczyłem mu komórkę. Wziął ją niechętnie i spojrzał na ekran.
- Koleś, tu wszystko jest w innym języku - powiedział, a mnie przeszedł dreszcz, bo ton, jakim wymówił te słowa, wcale nie był przyjemny.
Nie wiedziałem, czy właśnie kazał mi spadać, czy po prostu nie podobał mu się mój telefon.
Odrzucił komórkę do mnie, a ja złapałem ją w ostatniej chwili. W końcu ruszył, domyślając się, że i tak sobie nie pogadamy.
Kiedy wyjechaliśmy na jedną z główniejszych tras, nałożyłem słuchawki. Włączyłem muzykę Michaela Jacksona i wreszcie mogłem się zrelaksować. Opadłem na oparcie i zacząłem podziwiać Warszawę.
Jej potęga i piękno mnie zadziwiały. Wysokie, szklane budynki, mosty, piękne trawniki, ciekawe graffiti na murach oświetlane przez promienie słońca, próbujące wydostać się zza chmur. To wszystko było dla mnie takie cudowne, że się rozmarzyłem. Mimo, że widziałem podobne miasta mnóstwo razy - to jednak Warszawa mnie zaskoczyła.
Wziąłem głęboki wdech i przytknąłem czoło do szyby, podziwiając to, co dzieje się na zewnątrz. Zacząłem nucić.
- You’ll find that life is still worthwile if you just smile*** - mruczałem, kręcąc głową w rytm muzyki.
Kierowca słysząc to, wyciągnął rękę i pogłośnił odbiornik radiowy. Zakląłem pod nosem i wyciągnąłem słuchawki z uszu.
- Co, dzieciaku, nie pośpiewasz sobie? - zaśmiał się mężczyzna, a ja zacząłem się modlić, by ta podróż już się skończyła.
Po godzinie (najdłuższej w moim życiu) zatrzymał się przed budynkiem. Była to tak jakby część kamienicy. Nad czerwonymi drzwiami wisiał czarno-czerwony szyld "Tutu Music Bar". Wokół znajdowały się rysunki trąbek i nutek.
Wyciągnąłem z plecaka pieniądze i wcisnąłem w rękę kierowcy dwadzieścia dolarów. Zdziwił się i uśmiechnął promiennie, co chyba oznaczało, że mnie zaakceptował.
Wysiadłem i otrzepałem spodnie. Wszedłem do środka klubu.
Wewnątrz było cicho. Po lewej stronie stał drewniany barek, a przed nim ktoś poustawiał wysokie krzesła. Na suficie wisiały jasne lampy, jednak nie były skierowane na podłogę. Zostały wykręcone w stronę... sceny.
Zdecydowanie nie była to największa scena prywatna, na jakiej występowałem, ale na pewno była najpiękniejsza i najbardziej starannie przygotowana.
Była to drewniana, wysoka deska, w sam raz dla jazzowych klubów. Po lewej stronie dostawiono do niej czarne schodki z sześcioma sporymi stopniami, a na marmurowej ścianie nad sceną powieszono skromne wstążki. Aż zaparło mi dech w piersiach.
Chciałem już ten koncert.
- Justin? - usłyszałem i podskoczyłem. Na scenie pojawiła się dziewczyna średniego wzrostu, ze łzami w oczach i włosami do ramion. Miała na sobie dżinsy, białą koszulkę i kamizelkę moro.
Pomachała mi i zaczęła biec. Wystraszyłem się, że potknie się i spadnie, ale zeskoczyła ze sceny. Dopiero teraz zauważyłem, jaki ten podest jest wysoki. Ucieszyłem się. Jadąc tu, miałem małe obawy, że stojące fanki po prostu mnie zabiją. Teraz wiem, że nie miały by takiej możliwości.
Dziewczyna podbiegła do mnie i rzuciła mi się w ramiona. Chcąc nie chcąc, musiałem ją objąć. Chociaż w głębi mnie potrzebowałem tego.
- Cześć - powiedziałem do niej po angielsku. - Ty jesteś... - zmarszczyłem czoło.
- Biebzuz - przypomniała mi swoją nazwę z Twittera. Odsunęła się i podała mi dłoń. - Zuzanna Loter. Miło mi cię poznać.
Jej akcent był tak perfekcyjny, że aż chciałem zapytać, czy jest na pewno Polką.
- Więc? - spytałem, przeskakując z nogi na nogę.
Ciągle trzymając moją rękę, pociągnęła mnie w kierunku sceny. Idąc, widziałem, jak przeciera swoje oczy od łez. Miałem nadzieję, że były to łzy szczęścia.
Weszliśmy na scenę po schodkach. Zuzanna skierowała mnie na tylne schody. Zszedłem po nich delikatnie. Za nimi wisiała wysoka kotara, której wcześniej nie zauważyłem. Zuzanna odsunęła ją i wpuściła mnie za sobą.
Były to kulisy zbudowane z parawanów i zasłon. W środku stało krzesło, lustro i wysoka lampa oświetlająca wszystko. Zuzanna puściła mi oczko i odchyliła kolejną zasłonę. Zaraz za nią były drzwi.
- Możesz tędy wyjść - powiedziała. - Jak już skończysz.
Kiwnąłem głową. Byłem pod wrażeniem.
- Świetnie to zorganizowałaś - przyznałem, a ona w jednej sekundzie się rozpłakała. Ścisnąłem jej dłoń. - Hej, czemu płaczesz?
- Bo... no... - łkała - ty jesteś Justin Bieber. A ja Zuzanna Loter. Stoję obok ciebie...
Nie mogłem na to patrzeć, więc tylko się uśmiechnąłem i przyciągnąłem ją do siebie. Kiedy objąłem ją ramionami, czułem jej spokojny oddech.
Po chwili odsunąłem się i złapałem jej brodę.
- Już okej? - spytałem.
Kiwnęła głową i otarła łzy. Przytaknąłem i puściłem ją, chcąc, by chwila, którą przed chwilą przeżyła była najpiękniejszą w jej życiu.

Anna

- Jak wyglądam? - spytałam, przeglądając się w lustrze.
- Bombowo! - zakrzyknęła Ewka, patrząc na mnie z uśmiechem.
Zupełnie nie wiedziałam w co się ubrać, aż w końcu po dwóch godzinach poszukiwań odpowiedniego stroju założyłam krótkie beżowe spodenki, w które wsunęłam czarną koszulkę na ramiączkach i czarne płaskie trampki. Włosy puściłam luźno. Idealne jak na koncert.
Nie chciałam tam iść, ale wmawiałam sobie, że robię to dla Ewy. Poza tym, kiedy usłyszałam opowieść o planie Biebera, odrobinę go polubiłam. Z pewnością był to szalony pomysł. A ja kochałam szalone pomysły.
Westchnęłam, zabrałam z łóżka torebkę i wsunęłam do niej telefon i paczki chusteczek (tylko dla Ewy, która mnie do tego namawiała, z obawy, że się popłaczę, kiedy zobaczę Justina).
Marzyłam, by ten dzień się już skończył.
Ucałowałam Ewę w policzek i wyszłam z pokoju.
- Nie zapomnij do mnie zadzwonić - usłyszałam za sobą, kiedy zbiegałam po schodach. - I baw się dobrze!
Wychodząc, trzasnęłam drzwiami i widząc nadjeżdżający autobus, zaczęłam biec. Nie wiadomo, za ile minut zjawiłby się następny.
W środku nie było tłoczno, więc spokojnie, bez obaw, że któraś ze starszych pań uderzy mnie torebką, kiedy jej nie ustąpię, zajęłam miejsce siedzące przy oknie.
Za dwadzieścia minut byłam już na miejscu. Nie musiałam długo szukać klubu jazzowego.
Nigdy nie widziałam takiego tłumu dziewczyn naraz.

* Hi sweetheart. Tell me this club's adress. I am in Warsaw now. - tłum. pl. Cześć, kochanie. Napisz mi adres klubu. Jestem teraz w Warszawie.
** Aleja Komisji Edukacji Narodowej 95. Be here at 7.30 pm, okay?  I love you so much! - tłum. pl. Aleja Kom. Ed. Nar. 95. Bądź tam o 19.30, okej? Kocham cię bardzo mocno!
*** You’ll find that life is still worthwile if you just smile - fragm. piosenki Michaela Jacksona "Smile", tłum. pl. Okaże się, że życie jest czegoś warte, jeśli tylko się uśmiechniesz.

---------------
P R Z E P R A S Z A M!
Wiem, że dzisiaj miał być opisany koncert. Niestety - nie zdołam tego zrobić. Rozdział dostaniecie w piątek, najpóźniej w sobotę - obiecuję. I jeszcze raz przepraszam.
Justin jest słodki, no.
Kocham Was 
@trakt0r

poniedziałek, 27 maja 2013

9.

 Piątek, dzień koncertu

Zuzanna

Nie mogłam uwierzyć w to, że mam spisek z samym Justinem Bieberem.
Duchota panująca w pokoju mimo otwartego okna męczyła mnie całą noc.W dodatku słyszałam dźwięki Warszawy - samochody, tramwaje, autobusy, ludzie, zwierzęta i w dodatku samoloty latające nad miastem co kilka minut.
Nienawidziłam tu mieszkać. Ale miało to też swoje plusy.
Między innymi to, że mieszkałam tu z rodzicami. A co za tym idzie, musieli gdzieś pracować. Akurat tak się złożyło, że na moje szczęście wybrali klub jazzowy, w którym ja sama organizowałam dzisiejszy koncert.
Byłam tak podekscytowana, że nawet zapomniałam o szkole.

Justin

Mama powoli zaczynała mnie irytować.
- Kochanie, a może skoczę do sklepu? - spytała, gładząc moje włosy. Jej uśmiech był tak przeraźliwie zaraźliwy, że bałem się, iż o wszystkim zapomnę.
- Mamo, nie trzeba - westchnąłem.
"Wyjdź stąd, kobieto, wyjdź" - myślałem gorączkowo.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, mów. A może - wstała i podeszła do odbiornika telewizyjnego, który był powieszony na ścianie na przeciwko mojego łóżka - włączymy jakiś kanał?
Wzruszyłem ramionami, lecz zaraz potem, gdy zdałem sobie sprawę, że mogło to wyglądać odrobinę lekceważąco, powiedziałem:
- Dobrze, mamuś.
 Uśmiechnęła się, widząc moją poprawę w zachowaniu, i nacisnęła czerwony przycisk na pilocie. Po kilku sekundach natrafiła na program dla kobiet. Na ekranie jakiś dziwnie wyglądający mężczyzna (och, mam nadzieję, że nie wyglądam tak na koncertach) stał przy kobiecie i wyraźnie gestykulował, jakie stroje ma przymierzyć. Znajdowali się w sklepie z ubraniami. Rozpoznałem go. Był to ClarkWest w południowo-zachodniej części Nowego Jorku. Na świecie znajdowały się tylko dwie tak ogromne hale z tą marką, toteż nie rozpoznanie tego miejsca nie sprawiło mi żadnego problemu.
- Byliśmy tam! - zakrzyknęła mama, kładąc się obok mnie na łóżku. Musiałem się zsunąć na bok, by zrobić jej miejsce. Gdy już leżała wygodnie, podciągnąłem się na łokciach i objąłem ją ramieniem.
Wtuliła się we mnie całym ciałem. - Tak bardzo cię kocham, Justin - szepnęła. - Mam nadzieję, że o tym nie zapominasz, tak?
- Będę o tym pamiętał, mamo. Zawsze - ucałowałem ją w czoło.
Zawstydziłem się. Niezależnie od tego, jak prawdziwe były te gesty, robiłem je tylko w jednym celu - by wyszła choć na kilka minut, abym mógł zająć się tym, czym powinienem.
Była jeszcze jedna bardzo istotna sprawa - musiałem skontaktować się z Vistonem. Wyciągnąłem telefon i wykorzystując to, że wtulona we mnie mama nie patrzy w ekran, napisałem szybkiego smsa.

 Do: Viston
"Viss, uratuj mi tyłek i załatw samolot do Warszawy. Pilne!"

- Co jest, skarbie? - spytała mama, gdy usłyszała dźwięk nowej wiadomości.
Zaoferowany, nawet jej nie odpowiedziałem.

Od: Viston
"Jasne, zrobione. Będę po ciebie o czternastej, tylko napisz gdzie dokładnie."

Do: Viston
"Szpital Świętej Luizy... Szkoda gadać. Podjedź pod okna wychodzące na południe. Nie pytaj czemu. Dzięki, chłopie."

Uśmiechnąłem się na widok kolejnej nowej wiadomości.

Od: Viston
"Wisisz mi piwko :-)"

- Nic - wykrztusiłem do mamy, przypominając sobie o jej obecności.
Na zegarze była dokładnie trzynasta czterdzieści dwie. Kurwa mać.
Nie wiedząc, jak sprytniej pozbyć się mamy, postanowiłem wymyślić jedną z przedszkolnych próśb.
- Strasznie chce mi się pić - westchnąłem. - Mogłabyś zejść do kiosku i mi coś załatwić?
Odsunęła się ode mnie i podparła na łokciu. Przez chwilę wydawało mi się, że ma ochotę parsknąć śmiechem.
- Pewnie - odparła, cicho chichocząc.
Wstała z łóżka i nałożyła na siebie letnią kamizelkę. Zasłoniła usta dłonią. Nie mogłem zrozumieć, czemu wciąż stara się ukryć śmiech.
- Mamo, o co ci chodzi? - zapytałem.
- Tylko wybierz jakiś dobry film porno - wykrztusiła, puszczając mi oczko, a ja skamieniałem.
- Co? - zdziwiłem się.
Pokazała palcem na coś, co znajdowało się za mną. Odwróciłem głowę. Na szafce nocnej stały trzy pełne butelki wody mineralnej.
Jestem idiotą.
- Skoro chcesz, żebym wyszła - zaczęła i nie pozwalając mi przerwać, ciągnęła dalej: - to chyba masturbacja jest jedynym wytłumaczeniem.
Nie widziałem tego, ale na mojej twarzy z pewnością pojawił się rumieniec.
- Mamo - szepnąłem.
- W porządku - zaśmiała się. - Masz w końcu osiemnaście lat. To normalne.
- Mamo - powtórzyłem głośniej zażenowany i zawstydzony.
- Dobra, już wychodzę - odwróciła się w kierunku drzwi i pchnęła za klamkę.
- Mamo! - krzyknąłem, ale już mnie nie usłyszała.
Pozostając jeszcze przez moment w pozycji leżącej, myślałem o swojej głupocie. Mój wzrok jednak, krążąc po pokoju, napotkał zegar, co zmusiło mnie do wstania z łóżka.
Pierwsze, co zrobiłem, to podbiegłem do okna. Czysto. Żadnej żywej duszy. Uśmiechnąłem się łobuzersko. A jednak - dziewczyny potrafią mnie słuchać.
Oprócz tego, że było tam pusto, to było również wysoko. Zapomniałem, że leżę na drugim piętrze.
Moja pierwsza książka będzie nosiła tytuł "Sto dowodów na to, że jestem idiotą". W porządku, przesadziłem. Tysiąc powodów wystarczy?
Odszedłem od okna i podszedłem do torby z ubraniami, która stała pod moim łóżkiem. Wysunąłem ją i wyciągnąłem ze środka plecak. Wpakowałem do środka czarne spodnie i koszulę, w których zamierzałem wystąpić. Ponadto na łóżko wyłożyłem szare dresy. Zamierzałem się w nich dostać na lotnisko.
Kiedy się przebrałem, westchnąłem i założyłem plecak na ramiona. Otworzyłem okno. Widziałem stąd Wieżę Eiffla i las, który rósł przed samym szpitalem. Służył jako miejsce spacerów dla pacjentów.
Drżąc, stanąłem na parapecie.
Cholera jasna, ale tu było wysoko. Zastanowiłem się, jak to wszystko zorganizować. Gdybym spadł, z pewnością bym się zabił.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - powiedziałem głośno do siebie, myśląc, że to doda mi otuchy i wsparcia.
Bzdura, poczułem się jeszcze gorzej niż przedtem.
Kucnąłem i wychyliłem się do przodu. Zmrużyłem oczy. Słońce świeciło bardzo jasno i mocno, a ja w moich dresach już zaczynałem się pocić.
Złapałem się parapetu i postanowiłem zeskoczyć na pierwsze piętro. Będąc tam, złapałbym się rynny i zjechał po niej na sam dół.
Łatwo powiedzieć.
Postanowiłem to jednak zrobić. Innej drogi nie było. Trzymałem się kurczowo parapetu. Najpierw wyciągnąłem w dół jedną nogę, a zaraz potem drugą. Wisiałem tak przez kilka chwil, zanim odważyłem się puścić.
Moje stopy dotknęły parapetu przy oknie na pierwszym piętrze. Zatrząsłem się i uderzyłem w szybę. Nie wiedziałem, czego się złapać i przez chwilę myślałem, że spadnę.
Złapałem jednak równowagę w ostatnim momencie.
Zacząłem dyszeć ze strachu. Modliłem się, aby nikt, leżący w sali, przy której byłem, nie postanowił wpuścić mnie do środka, albo zacząć krzyczeć. Nie teraz, kiedy spełniłem już połowę zadania.
Usłyszałem dźwięk opon. Nadal będąc "przyklejony" do okna, odwróciłem głowę i zobaczyłem samochód Vistona.
Pragnąłem, by nie wysiadł i nie zaczął krzyczeć.
Zamknąłem oczy. Stało się to szybciej, niż myślałem.
- Justin, cholera! - usłyszałem go. - Co ty najlepszego wyprawiasz?
Jeśli powie choć słowo za dużo, stanie się ze mną coś naprawdę gorszego.
Przytknąłem palec do ust, nakazując mu milczeć. Kucnąłem. Po prawej stronie znajdowała się rynna. Myślałem, że była bliżej.
Musiałem skoczyć, by się jej chwycić. Poczułem mój pot. Był wszędzie. Nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje. W życiu robiłem bardziej ekstremalne rzeczy i nigdy się tak nie denerwowałem.
Odbiłem się mocno. Wyobraziłem sobie, że wyglądam jak żaba. Chwyciłem się rynny i automatycznie zjechałem kilka centymetrów w dół. Uderzyłem głową o metal i przez moment zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale w końcu wszystko wróciło do normy.
Zsuwając się niżej, wreszcie zeskoczyłem na beton. Otrzepałem spodnie i wiedząc, że każda sekunda jest cenna, podbiegłem do samochodu. Otworzyłem tylne drzwi i wpakowałem się na tylne siedzenie.
- Jesteś nienormalny? - zapytał Viston, ruszając.
Pokręciłem głową. Zdałem sobie sprawę, że ciągle dyszę.
- Masz butelkę wody? - spytałem.
Wychylił się i rzucił mi napój, który trzymał w przegrodzie przy drzwiach.
- Dobrze się czujesz? - spojrzał na mnie przez lusterko. - Nie wyglądasz najlepiej. Co ty do cholery robiłeś w szpitalu?
- Viston, nie mam siły o tym opowiadać - wykrztusiłem. - Czy ktoś będzie jeszcze w samolocie?
- Załatwiłem ci prywatny - odparł z przekąsem.
Wychyliłem się, aby poklepać go po ramieniu.
- Viss, jesteś niesamowity.
- Powiesz mi to, kiedy dostanę swoje piwko.
Zaśmiałem się.
- Teraz to wykupię ci tydzień w najlepszym apartamencie w Nowym Jorku!
Odpowiedział uśmiechem i przez resztę drogi nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Kiedy dojechaliśmy na lotnisko, wydawało mi się, że jest tak cicho, jakby całe było wynajęte tylko dla mnie. Viston podał mi bilet. Nic nie powiedział. Pomachałem mu i wysiadłem.
Zacząłem biec, bojąc się, że ktoś mnie zatrzyma.
Zobaczyłem na bilecie numer bramki i szybko do niej podbiegłem. Młoda kobieta, siedząca po drugiej stronie, szeroko się uśmiechnęła. Wytłumaczyłem cicho, że nie mam czasu, na co ona wskazała mi drogę do samolotu. Popędziłem w tamtym kierunku. Przy samym wejściu sprawdzono mi bilet, chociaż nie było to potrzebne, ponieważ wszyscy wiedzieli, kim jestem i czego tu szukam.
Stewardessa, która miała ze mną lecieć, poprowadziła mnie przez ogromny tunel, w którym syczało powietrze.
Kurwa, pomyślałem, dlaczego ja ciągle dyszę?
Wkurzony tym, że kobieta tak wolno szła, wyprzedziłem ją i wszedłem na schodki, podstawione do tunelu i połączone od razu z samolotem.
Pomachałem kapitanowi i wkroczyłem do mojego prywatnego... apartamentu. Byłem przyzwyczajony do latania takimi sprzętami. Wewnątrz było cicho i przytulnie. Po prawej stronie znajdowało się wielkie łóżko. Nad nim wisiał telewizor. Po drugiej stronie przy szklanym stoliku stał fotel. W oddali, jak dostrzegłem, było wejście do łazienki.
Zwykle nie stresowałem się koncertami. Nie wiedziałem, dlaczego teraz jest inaczej. Może dlatego, że to pierwszy taki koncert.
Pilot przywitał mnie przez mikrofon i oznajmił, że zaraz startujemy.
Odpalił silniki, a ja opadłem na łóżko i zasnąłem.

---------
Przepraszam, że tak długo czekaliście. Oczekujcie następnego rozdziału - nie wiem, kiedy się pojawi, ale cały będzie poświęcony koncertowi. Postaram się szybko go napisać!
Kocham Was mocno. Dziękuję za ponad 2,5 tys. wyświetleń.
Ask: @trakt0r

piątek, 24 maja 2013

8.

Justin

Nie mogłem tego tak zostawić. Trzeba było coś zrobić. Tylko co?
- Proszę pana - podniosłem wzrok i zobaczyłem, jak do szpitalnego pokoju zagląda pielęgniarka. - Dostaliśmy kolejne wyrazy współczucia.
Nie odezwałem się słowem. Przewróciłem ciało na prawy bok i zamknąłem oczy. Wiedziałem jednak, że nie zasnę. Nie teraz, kiedy wszystko było takie świeże.
Kazałem Brandonowi zamknąć wszystkie okna, przez co w pokoju było okropnie duszno. I mimo to, że nie słyszałem, jak dziewczyny skandują moje imię, sama świadomość, że tam były, rozbijały namioty, spały w nich, śpiewały, modliły się za mnie, bardzo mnie przytłaczała.
Wiedziałem, że muszę coś wymyślić. Prędzej czy później. Koncert w Warszawie, który praktycznie odwołano, miał się odbyć za pięć dni, więc praktycznie... Zwolniłem trochę z myślami. Właśnie. Praktycznie. Gdyby tylko wykreślić to słowo...
Wyciągnąłem rękę w kierunku szafki nocnej i złapałem za komórkę. Szybko i bez trudu zalogowałem się na Twitterze. Wystukałem na klawiaturze "Everything's gonna be alright, thank you all"*. To powinno wystarczyć na kilka godzin.
Nie, warknąłem w myślach, nie wystarczy. Myśl, Justin, myśl. Dlaczego, kiedy trzeba, ty nie myślisz?!
Usłyszałem przytłumiony pisk za oknem.
- Justin napisał!!! - krzyknęła jedna z dziewczyn, z niezbyt dobrym angielskim akcentem. - Justin, kochamy cię!!!
Jęknąłem. Tak bardzo chciałbym tam teraz z nimi być. Albo chociaż odpowiedzieć każdej z nich, jak bardzo jej dziękuję.
Niestety, byłem tylko człowiekiem i tak jak każdego człowieka, mnie również przytłaczały różne sytuacje.
I wtedy coś wymyśliłem. Pomysł wpadł do mojej głowy tak szybko i niespodziewanie, że aż pisnąłem, kiedy zdałem sobie sprawę, jaki jest genialny. Istniał tylko jeden problem - miałem powiedzieć wszystkim, równocześnie uważając, by nie dowiedział się nikt.
Wychyliłem się i wyciągnąłem spod łóżka laptopa. Przetarłem go ręką i włączyłem. W myślach odliczałem nerwowo każdą sekundę.
Odetchnąłem z ulgą, gdy okazało się, że wszystko działa. Wiedziałem, że nic nie miało prawa się zepsuć, nie wiadomo jednak, co przytrafi się człowiekowi, kiedy jest zdenerwowany.
Od razu wszedłem na Twittera. Ominąłem interakcje szerokim łukiem, bojąc się, że jednak coś podkusi mnie, bym w nie kliknął. Nie chciałem się teraz zadręczać i patrzeć na modlitwy o mnie samego.
Była piętnasta. Jeszcze zdążę, pomyślałem, muszę zdążyć.
"Twitcam at 3.05 pm. Shhhh! Only me and my Beliebers"**.
Sprawdziłem trzy razy, zanim kliknąłem wyślij.
Jeśli dobrze znałem plan dnia Brandona Mixa, a znałem doskonale, facet powinien kończyć zajęcia na siłowni około godziny szesnastej. Miałem więc sporo czasu, by skontaktować się z innymi i w porę usunąć tweety.
Uruchomiłem kamerkę internetową i sprawdziłem mikrofon, by się dowiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Bardzo się denerwowałem. To, co miało się stać, było dla mnie najbardziej ekstremalną rzeczą na świecie.
Chyba popełnię samobójstwo, jeśli wszystko się uda. A jeśli nie, ktoś sam mnie zabije.
Połączyłem się z zadziwiającą prędkością i zanim się zorientowałem, było ze mną ponad trzy miliony osób. Westchnąłem głęboko.
- Cześć - pomachałem i uśmiechnąłem się najlepiej jak potrafię. - Mamy mało czasu, więc nie będę odpowiadał na wasze wiadomości. Nie bądźcie źli. Zrozumiecie. - Trudno mi było nie patrzeć na te wszystkie słowa otuchy, jakie każdy pisał. Niestety, nie mogłem przestać się kontrolować. Założyłem ręce za głowę, a chwilę później przejechałem palcami po włosach. - Ok. Niech osoby, które nie znają angielskiego, zupełnie się nie martwią. Zaraz po tym przemówieniu umieszczę na swojej stronie TwitLongera, aby każdy mógł go przetłumaczyć we własnym zakresie. Ale teraz słuchajcie. - Zupełnie nie miałem pojęcia, od czego zacząć. - Wiem, że wszyscy jesteście zawiedzeni odwołaniem koncertu w Warszawie. Jednak nigdy się nie poddam, ani ja, ani wy, tak? Teraz pytanie za sto punktów: czy w Warszawie jest jakieś ciche miejsce, jakiś klub, gdzie można zorganizować mały występ? Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy by przyszli, bo nie dla wszystkich starczyłoby miejsca. Ale obiecuję, że sam załatwię opiekę dla osób, które będą stały przed wejściem. - Odetchnąłem. Wiadomości zaczęły pojawiać się jedna za drugą, tak szybko, że nie nadążałem. Wreszcie kliknąłem przypadkowo na jedną wiadomość. Trafiłem w dziesiątkę. "My dad works in jazz club in Warsaw so... We can do it"***, pisała jedna dziewczyna. - Dziewczyno, z tatą pracującym w klubie, jesteś niesamowita i zostałaś oficjalnie wybrana jako organizatorka. Przyjadę do Warszawy w piątek o szesnastej. Postarajcie się zorganizować koncert na dwudziestą. Wejdą tylko te osoby, które - przełknąłem ślinę - mają na odwrocie biletu cyfry 1, 9 i 4. Wiem, jak podczas sprzedaży numerowane są bilety. Obok kodu kreskowego, zobaczycie jedną wytłuszczoną liczbę. Nie mam pojęcia, dlaczego tak robią, ale tak już jest. Sądzę, że tak będzie sprawiedliwie - uśmiechnąłem się. - Jest coś jeszcze. Bardzo mi zależy, aby nikt poza nami o tym nie wiedział. Postaracie się o to? I teraz coś do dziewczyn stojących pod szpitalem: dziękuję wam, ale w dniu koncertu nie stójcie pod oknem. Mam zamiar stąd uciec. Wiem, że bardzo będziecie chciały mnie zobaczyć, ale jeżeli chcecie pomóc, zróbcie to, o co proszę. Ach - usiadłem wyżej na łóżku. - Mojego TwitLongera usunę trzy minuty po publikacji, dlatego róbcie zdjęcia i zapisujcie, by inne Beliebers mogły się o tym dowiedzieć. Nikt inny. Tylko Beliebers. - Z każdym słowem zaczynałem wątpić w ten cały plan, ale w głębi duszy wiedziałem, że grunt to nigdy się nie poddawać. - Nigdy nie mów nigdy. Kocham was - pomachałem do kamery i nacisnąłem czerwony krzyżyk, jeszcze zanim ktoś zdołał odpisać krótkie pożegnanie.
Cały ten pomysł wydał mi się tak absurdalny, że zacząłem marzyć, aby piątek już się skończył.
Westchnąłem. Porywam się z motyką na słońce. Cholera, a co, jeśli nie wypali? Mnóstwo napalonych fanek będzie pragnęło, aby w taki dzień, gdzie jestem bez ochrony, dorwać mnie, zabić, zatłuc, wcześniej molestując pięć razy.
Zadrżałem. Może jeszcze nie jest za późno, by wszystko odwołać?
Napisałem TwitLongera ze wszystkimi potrzebnymi informacjami. Dałem też link do profilu dziewczyny z Warszawy, która miała wszystko zorganizować. Powinna mi chyba zapłacić za reklamę, jaką jej robię.
Odliczyłem trzy minuty i skasowałem wszystko, łącznie z krótkim wpisem o twitcamie.
Wszystko będzie dobrze, powtarzałem w myślach. Musi być.
Najważniejsze, by nikt mi nie przeszkodził. I aby nikt niespodziewanie się tu nie zjawił.
- Skarbie - usłyszałem i podniosłem wzrok. W drzwiach stała moja mama. Splotła włosy w kucyk, a w rękach trzymała wielki tort, wyglądający jak urodzinowy. - Przyjechałam cię odwiedzić. Zostaję na kilka dni, by umilić ci pobyt.
Kurwa mać, zakląłem w myślach. Wszystko, tylko nie to.

 Ewa

Nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Siedziałam przed komputerem i nadal patrzyłam się w tego całego TwitLongera. To wszystko było nie-sa-mo-wi-te.
Gdybym wróciła ze szkoły dziesięć minut wcześniej, zobaczyłabym Justina, gdy do mnie mówił. Niestety - w życiu zawsze musi być tak, że jedna osoba wygrywa, a druga przegrywa.
- Córcia, wychodzimy - odwróciłam się i zobaczyłam, jak w progu mojego pokoju stoi mama. Spostrzegła wyraz mojej twarzy i w jej oczach pojawił się niepokój. - Co się stało? Czemu płakałaś?
Otarłam szybko łzy.
- Nic, mamo. Po prostu Justin...
- Mhm, okej - podbiegła do mnie i ucałowała w policzek. - Wrócimy z tatą wieczorem.
- Ale mamo, nawet ci nie opowiedziałam...
- Pa! - krzyknęła i zniknęła na korytarzu.
Westchnęłam, wstałam i opadłam na łóżko. To naprawdę niewyobrażalne szczęście, że mam kogoś takiego jak Justin. Kogoś, kto mimo swojej choroby (co prawda, nie wiemy, na co choruje, ale skoro zakazano mu występować, to musi być coś poważnego) stara się wszystko zorganizować i nie dopuścić do smutku jego najwierniejszych Beliebers.
Byłam z niego dumna. Świadomość, że jednak go zobaczę, była dla mnie zbyt ogromna.
Sięgnęłam pod poduszkę. To tam miałam ukryte bilety na koncert. Spałam z nimi każdej nocy, coraz bardziej wyczekując tego dnia.
Zaraz, o czym to mówił Justin? Że wejdą tylko te osoby, które mają na odwrocie cyfry 1, 9 albo 4?
- Dowiedzmy się prawdy - mruknęłam, zdając sobie sprawę, że jeśli coś wyjdzie nie po mojej myśli, mogę się załamać. Odwróciłam bilety.
Najpierw postanowiłam przyjrzeć się biletowi Anki. Na nasze szczęście, albo jak się zaraz miało okazać - nieszczęście, kupiłyśmy bilety na nazwisko, więc co za tym się kryło, nie mogłyśmy się zamienić.
Wytłuszczona mała cyfra dziewięć na bilecie Anki sprawiła, że moje serce zaczęło bić mocniej.
- Co za szczęściara - uśmiechnęłam się do siebie. Odłożyłam jej bilet obok swojego ciała z taką delikatnością, jakby zaraz miał się rozsypać.
Zamknęłam oczy i odwróciłam mój. Kiedy na niego spojrzałam, wszystkie pozytywne emocje odpłynęły mi z twarzy. Wytłuszczona liczba pięć nie mogła wskazywać na nic dobrego.
Usiadłam z wrażenia na łóżku. Wpatrywałam się w tę liczbę jak oniemiała. W wyobraźni czekałam na to, aż zaraz coś się stanie, bilet się rozpłynie i na jego miejsce wróci inny, nowy, z jedną z tych trzech cyfr. Cyfr kompletnego szczęścia.
Nic bardziej mylnego.
Liczba pięć tam była i paliła moje oczy z każdą sekundą coraz bardziej.

Anna

Kiedy weszłam do łazienki, zauważyłam, że drzwi do pokoju siostry są otwarte. Podeszłam do nich i chcąc je zamknąć, z obawy, że ta mała smarkula może mnie podejrzeć, usłyszałam płacz. Był bardzo głośny, więc zdziwiłam się, czemu nie usłyszałam go wcześniej. To nie był płacz. To był ryk. Istna histeria.
Zajrzałam do środka. Łóżko siostry znajdowało się za drzwiami, toteż musiałam się wychylić w lewo, by ją dostrzec. Siedziała na materacu i oplotła nogi rękami. Trzęsła się.
- Co się stało? - spytałam najdelikatniej jak potrafię. Podniosła oczy. Takiego bólu i smutku nie widziałam chyba nigdy.
- Nie mogę jechać - chlipnęła. - Rozumiesz? Nie mogę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Co to znaczy, że nie możesz? - usiadłam obok niej na łóżku.
Rozłożyła ręce i usiadła w siadzie skrzyżnym.
Powoli, moment po chwili. Opowiedziała mi wszystko.

Ewa

- To... Bardzo przykre - wydusiła z siebie, kiedy skończyłam.
Nie chciałam płakać, ale łzy były znacznie silniejsze ode mnie.
- Słuchaj, nie wiem, jak można to zrobić, ale może da się zamienić bilety? - objęła mnie ramieniem.
- Nie da się. Tak było w regulaminie, kiedy je zamawiałam z mamą.
Pocałowała mnie w czoło.
- Ale wiesz, że cię kocham, tak? - uśmiechnęła się. - I Justin na pewno też.
Pokręciłam stanowczo głową. Decyzja, którą zaraz miałam podjąć, mogła mnie wiele kosztować. Anka była dla mnie cholernie ważna. Tak samo jak rodzice. I Justin. Musiałam to wszystko ze sobą złączyć. Jeśli to się uda, moje marzenie i tak zostanie spełnione.
- Zrobisz coś dla mnie? - popatrzyłam na nią. Wzruszyła ramionami. - Zrobisz?
- Zależy co.
- Pójdź na ten koncert.
- Słucham? Przecież wiesz, że go nie lubię.
- Jeżeli pójdziesz i go zobaczysz, to również ja go zobaczę. Również moje marzenia się spełnią.
Po jej twarzy mogłam odczytać, że nie do końca rozumie, o co tak naprawdę mi chodzi. Kiedy jednak szepnęłam cichutko "proszę", uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobrze, pójdę dla ciebie.
Przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam.

-------------------
Jezu :( Jednak siostrzana miłość może być potęgą.
Chcę Was poinformować, że nie będzie nowego rozdziału do poniedziałku, a może i nawet do wtorku. Nie ma mnie cały weekend :( Cierpliwości! 
Kocham Was i dziękuję jfherjkgkeghwek!!
Ask: @trakt0r

czwartek, 23 maja 2013

7.


Brandon

- Amnezja? – powtórzyłem, nie wierząc, w to co słyszę.
- Nie – warknął doktor. – Ile razy mam panu powtarzać...
- Tyle, ile będzie trzeba – wybuchłem. – Przepraszam... Jestem zdenerwowany.
- Rozumiem – lekarz poklepał mnie po ramieniu. – To anemia. Inaczej niedokrwistość. Oznacza to, że organizm ma zbyt mało hemoglobiny w erytrocytach. - Widząc moją niepewną minę, dodał: - Czyli krwinkach czerwonych.
To brzmiało jak wyrok. I możliwe, że tym wyrokiem było.
Czy wyjdzie z tego? – zapytałem z nadzieją w głosie.
- Nie wiem. Póki co, nie opuści szpitala.
- To oczywiste – mruknąłem. – Czy jest jeszcze coś?
- Jedna, mała, zasadnicza rzecz. Żadnych koncertów.
- Został jeszcze jeden...
- Żadnych – powiedział stanowczo lekarz. – Zrozumieliśmy się?
Kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Mężczyzna w białym fartuchu odszedł, pozostawiając mnie samego na szpitalnym korytarzu.
Oparłem się o ścianę. Nie wiedziałem zupełnie, co z sobą zrobić. Przeklinałem wszystko i wszystkich wokół. Tylko ja miałem świadomość, jak bardzo zależało Justinowi na występie w Polsce. I tylko ja byłem jedynym człowiekiem, który musiał mu powiedzieć, że jego koncert w Paryżu był ostatnim podczas tej trasy koncertowej.
Odepchnąłem się od ściany i ruszyłem w kierunku sali, na której znajdował się Justin. Wszedłem tam stanowczo.
Leżał na łóżku. Miał szeroko otwarte oczy i wpatrywał się w sufit. Ręce złożył na piersi.
Nie mogłem uwierzyć, że tak szybko urósł. Doskonale pamiętałem go, kiedy zaczynaliśmy współpracę. Wysoki głosik, błyskotliwe spojrzenie, grzywka zakrywająca pół twarzy, wielka kultura osobista. Gdzie to wszystko się podziało?
Szczególnie teraz, gdy widziałem przed sobą dorosłego człowieka, o smutnych oczach, podniesionych włosach i dojrzałym głosie. Nic już nie było takie samo.
-         Mogę? – odezwałem się, pukając w otwarte drzwi.
Nawet na mnie nie spojrzał. Westchnął głęboko, co potraktowałem jak zaproszenie. Podszedłem do niego i usiadłem na skrawku łóżka.
-         Słuchaj, Justin – zacząłem, ale mi przerwał, podnosząc się.
-         Nie, to ty mnie posłuchaj. Niezależnie od tego, co mi jest i jak bardzo jestem chory, zagram ten koncert, rozumiesz?
Uciszyłem go ręką.
-         Nie – warknąłem. – Nie zagrasz już żadnego koncertu, Justin.
-         Słyszałem, co powiedział lekarz. Staliście przy moich drzwiach. Anemia to nic.
Prychnąłem.
-         Anemia to nic? Człowieku, czy ty się słyszysz? W każdej chwili, skacząc i wykrzykując na scenie, możesz upaść.
-         Mogę jedynie stracić przytomność! – zawołał.
-         Możesz umrzeć! – wrzasnąłem na całą salę.
Justin skamieniał na moment, wstrząśnięty tym, co usłyszał. Wiedziałem jednak, że się nie podda.
-         Bzdura. Nie umrę.
-         Skąd ta pewność?
-         Bo żyję dla kogoś.
-         Och, naprawdę? – zaśmiałem się, zbyt późno zdając sobie sprawę, że był to błąd.
Bieber uderzył mnie w ramię z całej pięści.
-         Tak, kurwa – warknął. – Mam dla kogo żyć. Mam moją mamę. A poza tym, mam jeszcze kogoś. Moich Beliebers.
Oddałbym wszystko, by tam nie być. By nie siedzieć przy jego łóżku, by nie widzieć jego załzawionych oczu, kiedy mówił o swoich wielbicielach. Nie chciałem tego oglądać. Czasem modliłem się o powrót do dnia, kiedy jeszcze nie wiedziałem o istnieniu Justina.
Życie jest beznadziejne.
-         Justin – zacząłem ponownie. – Ja nigdzie cię nie puszczę. Nie pojedziesz na żaden koncert. Zrobię wszystko, by się nie odbył. Zaraz dzwonię do organizatorów. Potem do mediów. Justin – zbliżyłem się do niego – nie zagrasz tego koncertu.

Zuzanna

Jakie szczęście, że nie mieszkałam tak daleko jak Anka. Powrót z Centrum na warszawską Wolę zajmował mi tak dużo czasu, że nie miałam ochoty nawet uczyć się do zbliżającej za rok matury.
Będąc w mieszkaniu, z trudem doczołgałam się do laptopa. Włączyłam go i zabrałam ze sobą do łóżka. Leżąc wygodnie, czekałam, aż wszystko się uruchomi.
Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, jak na tapecie ukazuje się Justin Bieber. Byłam strasznie podekscytowana jego koncertem. Zostały niecałe dwa tygodnie!
Odpaliłam internet i zalogowałam się na Twitterze. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wyskakujące co chwila nowe posty z nazwiskiem piosenkarza, na którego występ czekałam. W dodatku, po lewej stronie, w tak zwanych „Trends”, czyli rzeczach, o których mówiło najwięcej ludzi, widniało słowo „Pray” a zaraz obok jego imię.
-         Cześć, córcia! – usłyszałam głos mojej mamy, która weszła do mieszkania. Podniosłam oczy do góry i zobaczyłam, jak stanęła w progu.
Było w niej zawsze zbyt dużo energii. Ciągle się uśmiechała, śpiewała, wrzeszczała, piszczała... Czasem miałam jej dość, ale podobało mi się, że jest inna niż wszystkie mamy.
-         Co porabiasz? – zapytała.
Skaczę do basenu, mamo, nie widzisz?
-         Nic – odpowiedziałam z przekąsem. – A ty?
-         Wróciłam z pracy.
Och, serio, a myślałam, że ze stacji kosmicznej. Cóż za zaskoczenie!
Zaśmiałam się.
-         Niesamowite – skomentowałam.
-         Dobra akcja, co? – dodała. – Zjesz coś?
-         Frytki – odpowiedziałam nagle.
Znikła z pola mojego widzenia.
-         Frytki? – spytałam samą siebie. – Czemu frytki? Mama pyta, czy coś zjesz, a ty wybierasz coś, co masz prawie na co dzień?
Wróciłam jednak do przeglądania Twittera. Zamiast zapytać którąś ze znajomych mi osób, co się stało, wpisałam w wyszukiwarkę nazwę użytkownika Justina i kliknęłam enter. Ostatni wpis dotyczył koncertu w Paryżu.
Merci Paris! U r great. #BELIEVETour”*
Nic nowego. Ale coś musiało się stać. Przecież tysiące ludzi nie pisałoby ot tak „#PrayJustinBieber”. Odszukałam w osobach, które obserwuję Brandona Mixa. On musiał coś napisać. W przeciwnym razie, skąd inni by się dowiedzieli?
I wtedy zobaczyłam coś, czego nigdy nie chciałabym zobaczyć.
Brandon Greenmore, pięć godzin wcześniej, napisał:
Justin feels bad. This is the end of #BELIEVETour. Sorry guys bc you are the best Beliebers in the world. #PrayJustinBieber”**

* "Merci Paris! U r great. #BELIEVETour" - "Dziękuję Paryż! Jesteście wspaniali #BELIEVETour"
**  Justin feels bad. This is the end of #BELIEVETour. Sorry guys bc you are the best Beliebers in the world. #PrayJustinBieber” - "Justin czuje się źle. To koniec trasy Believe. Przepraszam wszystkich, ponieważ jesteście najlepszymi Beliebers na świecie. #ModlitwaDlaJustina

------------
Pisałam ten rozdział wcześniej w Wordzie,więc jeśli coś źle z czcionką to przepraszam. 
Dużo nowych pomysłów pojawia się w mojej głowie nawet wtedy, gdy mam już skończyć rozdział. Kasuję go wtedy i piszę od początku. Tak było też tym razem. Dlatego nie sugerujcie się tym, że wcześniej napisałam "Już niedługo koncert" :)) Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zdarzy się to.
Przepraszam, że taki krótki. Postaram się coś napisać jutro.
KOCHAM WAS xx

środa, 22 maja 2013

6.

Justin

Słońce wpadało do sali przez wpół odsunięte okna szpitalne.
Nie mogłem tu wytrzyma. Atmosfera mnie przytłaczała. Leżałem w pokoju sam, bo nikt inny nie mógł mieć do mnie dostępu, co było absurdalne. Ludzie chorują na poważniejsze choroby, a większość z nich w ogóle nie zostaje przyjęta na oddziały. Ja tylko przedawkowałem narkotyki, a miałem wrażenie, że cały szpital stanął nagle na nogi, tylko po to, by było mi dobrze.
Codziennie przychodziła tu pielęgniarka, pytając nawet o to, czy kanał w telewizji mi odpowiada, bo "jeśli coś jest nie tak, możemy pana przenieść lub zmienić odbiornik na nowszy". Denerwowała mnie, ale byłem jej wdzięczny, ponieważ każdego dnia przynosiła mi listy od fanów i Beliebers, dzięki którym się nie nudziłem. Pisali o tym, że tęsknią, że mnie kochają. Niektóre dziewczyny dołączały zdjęcia. Były przepiękne. Pisałem na odwrocie, że też je kocham i że są cudowne. Wiedziałem, że ktoś już się postara, by odesłać zdjęcia do autorów.
Ponadto, gdy okna były otwarte, słyszałem, jak krzyczą moje imię lub śpiewają piosenki z pierwszego albumu, jaki wydałem. Podnosili mnie na duchu. Byli moimi własnymi skrzydłami. Najbardziej żałowałem, że nie pozwalano mi do nich wyjść. Wiedziałem jednak, że kiedyś się za to odwdzięczę, najlepiej jak umiem.
Wiadomo było, dlaczego w ogóle tu jestem. Każdy wiedział, tylko nikt nie pytał. Może bali się zapytać.
Była najważniejsza w moim życiu. A w jednym momencie stała się nikim.

(- Co to ma znaczyć? - warknąłem, podchodząc bliżej łóżka.
- Skarbie? - facet podniósł się i okrył ciało prześcieradłem. - Kim on jest?
Kurwa, świetnie. Nie dość, że ja nie wiedziałem, to jeszcze on nie miał pojęcia, że jest kochankiem. Zresztą, nieważne. Dla mnie był męską dziwką.
Mila poprawiła szlafrok, który zsunął się z jej ramion, gdy ją całowałem.
Cholera, już nigdy więcej jej nie pocałuję.
- To nie tak, jak obaj myślicie... - zaczęła, jąkając się.
Nie chciałem jej słuchać. Podszedłem do tego gnoja, szybkim ruchem złapałem go za szyję i przytknąłem do ściany. Znieruchomiał w momencie.
- Ty śmieciu - powiedziałem i naplułem mu w twarz. - Jesteś, kurwa... - nie wiedziałem, co powiedzieć. - Jesteś beznadziejny. Jesteś gnojem. Jeszcze raz jej dotkniesz, a będziesz miał przesrane.
Podniósł ręce do góry w niewinnym geście.
- Słuchaj, to samo mógłbym powiedzieć o tobie, ziom - odpowiedział mi takim tonem, jakbyśmy spotkali się w barze przy kieliszku wódki. - Ja o tobie nic nie wiem.
Zacisnąłem uścisk na jego szyi.
- Ja jestem Justin Drew Bieber, rozumiesz to?
Pokiwał głową.
- Nie wiem kim jesteś.
Kopnąłem go w jaja. Chciał się skulić, ale nadal trzymałem go przy ścianie, przez co nie mógł wykonać żadnego ruchu. Był pizdą, więc nawet się nie bronił.
- Jestem Justin Drew Bieber i lepiej zapamiętaj sobie to nazwisko, bo kiedyś zniszczy ci życie.
Zaśmiał się nerwowo.
- Wyluzuj, wyjaśnijmy to z Milą.
Puściłem go i odwróciłem się, by ją o coś zapytać, jednak... nikogo oprócz nas nie było w pokoju.
- Co jest, kurwa?! - wrzasnąłem. - Gdzie jesteś?!
Wiedziałem, że uciekła, ale aby się upewnić, przebiegłem przez całe mieszkanie. Nigdzie jej nie było. Co za tchórzliwa suka.
Czułem, że ją straciłem.
- To co? - spytałem, gdy wróciłem do sypialni. Facet zdążył się już ubrać i kiedy wszedłem do pokoju, zakładał zegarek. - Rozpłynęła się jak bańka?
- Chyba pękła jak bańka. - Poprawiłem, siadając na łóżku. - Bańka nie może się rozpłynąć.
- Założysz się? - na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wsadził rękę do kieszeni spodni i po chwili wyjął z niej paczuszkę z białym proszkiem. - Po tym gównie wszystko może się stać. Nawet bańki się rozpływają.
Westchnąłem, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Serio chcesz tego użyć?
- No, a ty nie? Obaj jesteśmy tak jakby w depresji. A co robią faceci, gdy są w depresji?
- Chleją.
- To też.
- Palą papierosy?
- Może.
- Biorą narkotyki!
- Bingo - klasnął w dłonie. - Wolno kojarzysz, Bieber.
Pokręciłem przecząco głową. Chciałem wziąć te narkotyki i odpłynąć na kilka minut. Godzin. Może lat. Nie miałem teraz w głowie nic innego, poza wyjściem z mojego ciała i zabawy z kimś, kogo nienawidziłem.
- Jak ty masz właściwie na imię? - spytałem, zdając sobie sprawę, że tego nie wiem.
- John - wyjaśnił, nie podając mi dłoni. Zachichotał. - A ty?
Nie odpowiadając, wstałem i wyszedłem na przedpokój. Otworzyłem drzwi i zostawiłem je otwarte, aby John mógł wyjść za mną.
- Słuchaj, ja wyjdę pierwszy, a ty zaraz za mną, dobra?
- Czemu nie możemy iść razem? - spytał, kiedy szliśmy już korytarzem.
- Bo nie chcę, żeby potem któryś z nas miał kłopoty.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Trzymając ręce w kieszeni, doszliśmy do głównych drzwi hotelu. Nie oglądając się, naciągnąłem kaptur na głowę i wyszedłem, wiedząc, że i tak ktoś mnie na tym przyłapie. Zanim się zorientowałem, ujrzałem kątem oka błysk flesza aparatu, więc przyspieszyłem kroku i schowałem się za rogiem. Chwilę potem dołączył do mnie John.
- Gdzie idziemy? - spytałem, denerwując się. Nigdy przedtem nie brałem narkotyków. Nigdy z kimś, przez kogo byłem taki wkurwiony. Chociaż w tamtym momencie nie wiedziałem już, czy to przez Johna, czy przez Milę.
- Znam dobry paryski klub z fajnymi DJ'ami, fajnymi dupami i mnóstwem wódki - wyjaśnił, śmiejąc się. - Chodź.
Ruszyłem za nim niepewnie. Gdyby ktoś mnie teraz z nim zobaczył, miałbym przerąbane, zresztą on też. Justin Bieber nie chodzi po mieście o drugiej nad ranem.
John szedł w dziwny, charakterystyczny sposób. Jego głowa z mnóstwem czarnych włosów bujała się w przeciwnym kierunku niż biodra. Dosyć śmiesznie wyglądał. Nagle, odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Słuchaj, bo potem pewnie nie będę na tyle sobą, by zapytać. Skoro jesteś Justinem Bieberem, dałoby się skołować od ciebie autograf? Moja siostra cię uwielbia.

Godzinę później byłem już w karetce.)

Płakałem chyba sto razy, zanim doszedłem do siebie. Była dla mnie wszystkim, a teraz? Nawet nie próbowała wyjaśnić całej tej sytuacji. Czułem się podle.
No, i nie wiedziałem, co stało się z Johnem. Gdy obudziłem się w szpitalu, lekarz wyjaśnił, że byłem tylko ja sam. Oznaczało to, że John się ulotnił, tak jak Mila. Podły dupek. Podałem na niego namiary. Niech go znajdą i dowiedzą się, że handluje tym świństwem.
Byłem w szpitalu już dwa dni i powoli dochodziłem do siebie. Koncert w Pradze miał się odbyć w piątek, jednak wszystko zostało odwołane. Wkurzyłem się na Brandona. Przecież dałbym radę wystąpić. Nic mi nie było. Tyle Beliebers zostało zawiedzionych. A on, zachowujący się jak moja mamusia, zawsze musiał wszystko przekręcić. Chociaż nie, nie był jak moja mamusia. Moja mama była zbyt cudowna, by ktoś mógłby być jak ona.
I właśnie, kiedy o tym myślałem, drzwi do mojej sali otworzyły się i zauważyłem wkradającego się przez nie Brandona. Miał na sobie luźną koszulkę i spodnie khaki.
- Czołem - szepnął, machając mi. - Nie jestem pewien, czy mogę tu być, więc nie mogę się na ciebie rzucać, stary.
Podciągnąłem się na łóżku i oparłem o poduszkę.
- W porządku - zachichotałem. - Siadaj.
Wykonał moje polecenie.
- Justin - zaczął - nie chcę nic mówić, ale powinniśmy odwołać koncert w Warszawie.
- Co? - wytrzeszczyłem na niego oczy. - Przecież jutro wychodzę.
- No tak, ale nie możemy dopuścić, żebyś znowu tu trafił.
- Brandon, ja tylko przedawkowałem. Nie zrobię tego już nigdy. To świństwo. A ty chcesz odwoływać koncerty? Już ludzi w Pradze zawiodłeś - wytłumaczyłem mu.
Zaśmiał się głośno, więc szybko ucichł i zerknął na drzwi, czy nikt go nie usłyszał.
- Nie ja zawiodłem, tylko ty - przeniósł wzrok na mnie.  - Dobra, Drew, ale sam tego chciałeś. Żeby potem nie było, że coś spieprzyłem.
- Dzięki, że jesteś moim agentem, Brandon.
- Nawet nie wiesz, ile czasem bym dał, by nim nie być.
Uśmiechnąłem się.
Brandon zawsze umiał mnie pocieszyć, nawet w najbardziej okropnym momencie.
- Mam coś dla ciebie - powiedział, wyjmując z kieszeni zwinięty liścik. - Jakaś dziewczyna dała mi to, gdy tu wchodziłem. Mimo, że byłem w okularach i w czapce, rozpoznała mnie. Nie do wiary.
Prychnąłem.
- Po prostu mnie kocha, więc rozpoznaje wszystkich, którzy są ze mną związani.
Wziąłem od niego karteczkę.
"Kocham cię, Justin. Alen"
- Tylko tyle? - zapytałem.
- Hej, czy ty żądasz czegoś jeszcze?
- Nie - burknąłem. - Tylko zwykle piszą coś więcej.
- Jak widać, "coś więcej" jest ukryte w tych trzech słowach".
Pokręciłem głową.
- Czterech. Jeszcze jej imię.
Popchnął mnie w żebra.
- Jesteś żałosny - skomentował i podszedł do okna.
Nagle coś bardzo mocno ścisnęło się w moim żołądku. Jęknąłem. Brandon automatycznie odwrócił się w moją stronę.
- Ej, stary, co jest? - spytał.
- Nic - zaśmiałem się, łapiąc za brzuch. Ból narastał.
Poczułem, jak coś się we mnie wzmaga, i zanim się zorientowałem, zacząłem wymiotować. Ku mojemu zaskoczeniu, nie były to resztki posiłku, tylko krew.
- Kurwa - zaklął Brandon i wybiegł na korytarz. - Lekarza! Szybko lekarza! - wołał.
Skuliłem się, wstydząc się krwi, którą siłą wyplułem na prześcieradło. Usiadłem na łóżku i nagle znowu zwymiotowałem - tym razem na podłogę. Wstałem, lecz równie szybko upadłem. W ogóle nie czułem nóg i nie mogłem nimi swobodnie poruszać. Leżąc na podłodze, jęczałem i wymiotowałem z każdym gwałtownym ruchem. Próbowałem doczołgać się do szafki nocnej w poszukiwaniu chusteczek higienicznych. Nie zdążyłem. Moje powieki zaczęły opadać, a ja po raz ostatni zwymiotowałem, zanim uderzyłem głową o twardą posadzkę.

----------------
No ok, to mi wyszło, przyznaję, ale nie chcę, żeby potem było, że się przechwalam.
JHFSDJKE co będzie z Justinem? Sama jestem ciekawa, a co dopiero Wy (mam nadzieję)!
Po raz kolejny Wam dziękuję. Jesteście niesamowici!
Ask: @trakt0r

poniedziałek, 20 maja 2013

5.

Ewa

- Wstawaj, młoda - dobiegł mnie głos Anki. - Znowu się przez ciebie spóźnimy.
Pewnie, pomyślałam. Szczególnie, że nie śpię od czwartej. Wszystko przez galę MTV, w której miał uczestniczyć Justin. Wszyscy byli zszokowani, kiedy zamiast niego, na scenie pojawił się Brandon Eyge, komunikując nam, że Bieber nie był w stanie w ogóle dotrzeć na arenę. I wtedy się zaczęło.
Wiedziałam, że już nie zasnę. Wyłączyłam transmisję w internecie i zaczęłam sprawdzać wszelakie możliwe strony, aż natrafiłam na tę informację:
"Justin Bieber w szpitalu! Kanadyjski piosenkarz trafił tam po przedawkowaniu narkotyków. Przyczyna tego zachowania nie jest znana. Wiadomo tylko, że o drugiej nad ranem artysta opuścił hotel Salias w Paryżu, gdzie wcześniej koncertował. W tym mieście miała się również odbyć gala MTV Music Awards, w której Justin był nominowany."
Coś ponownie ukłuło mnie w sercu, gdy przypomniałam sobie te słowa. Zamknęłam oczy.
Tak bardzo martwiłam się o swojego idola. Jego szczęścia było dla mnie najważniejsze od kilku lat.
Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po pokoju. Plakaty Justina zajmowały całą ścianę przy łóżku. Przyklejałam je od najstarszych do najnowszych. Dzięki temu mogłam obserwować, jak zmienia się Bieber. Wiedziałam, że jest to tylko zewnętrzna zmiana. W środku Justin zawsze pozostanie moim Justinem. Naszym Justinem. Naszym Kidrauhlem.
Wszelakie plakietki, szaliki, przypinki lub wycinki z gazet wisiały na tablicy korkowej nad moim biurkiem.
Mój pokój - prywatne miejsce spotkań z Justinem Bieberem.
Wstałam z łóżka i podniosłam z podłogi torbę szkolną z zapakowanymi podręcznikami. Nie wiedziałam, jakim cudem dotrę do szkoły w tym stanie. Miałam rozczochrane oczy i wory pod oczami, przez co zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam w ogóle wychodzić z domu.
Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Przy schodach spotkałam Ankę. Ona zawsze musiała być perfekcyjna. Lekko umalowane usta, biała bluzka na ramiączkach, która akcentowała jej już opalone ciało. Jednak kto jak kto, ale ja - siostra, musiałam zauważyć spuchnięte oczy ukryte pod cienką warstwą fluidu.
- Czemu płakałaś? - zapytałam, podchodząc. Udałam, że nie widzę jej obrzydzenia, gdy na mnie spojrzała.
Zlekceważyła moje pytanie i zeszła na dół. Musiałam iść za nią, marnując ostatnią szansę na powrót do pokoju i poprawę wyglądu.
Wsiedliśmy wszyscy do samochodu: ja, mama, Ania i tata. W Piasecznie trudno było o dostęp do Warszawy, szczególnie o wczesnych godzinach porannych. Autobusy jeździły stąd rzadko i później. Jeśli chciało się gdzieś dotrzeć na umówiony czas, o braku samochodu nie było mowy.
Anka musiała wysiąść pierwsza. Jej liceum znajdowało się niedaleko Centrum, przez które przejeżdżaliśmy. Moje gimnazjum było nieco dalej.
- Zabrałaś drugie śniadanie? - spytał tata, gdy wjeżdżaliśmy na parking.
- Nie - burknęła Ania, otwierając drzwiczki. - Nie wiem o której wrócę. Cześć.
- Co to znaczy, że nie wiesz?! - zawołała za nią mama, ale moja siostra trzasnęła już drzwiami i biegła w kierunku głównego wejścia.
Tata wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z przedniego siedzenia.
- Co jej jest?
- Nic - odpowiedziałam niegrzecznie, więc chcąc się zrehabilitować, dodałam: - Przejdzie jej, tatku.


Anna

Moi rodzice są beznadziejni. Siostra też. Wszystko wokół mnie.
Mam dosyć mojego życia.
Kiedy przekroczyłam próg szkoły, od razu powitał mnie gwar uczniów, piski dziewczyn i śmiechy chłopaków. Nie miałam siły się zatrzymywać. Ruszyłam w stronę sali od chemii, gdzie miała się odbyć moja pierwsza lekcja. Przed salą zauważyłam Zuzę.
- W dupę - powiedziałam pod nosem. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
Podbiegła do mnie w podskokach, bardziej przypominając przedszkolaka niż licealistkę.
- Jak tam, skarbie? - przytuliła mnie. - Co wczoraj robiłaś?
Stałam w bezruchu, nie okazując żadnych emocji.
- Nic.
Objęła mnie ramieniem.
- Musiałaś coś robić!
Kurwa, nie rozumiesz, jak mówię, że nic nie robiłam?
Wciąż mnie ściskając, przesunęła się ze mną w kierunku sali, kiedy zadzwonił dzwonek. Westchnęłam. Po co ktoś wymyślił lekcje dla osób z załamaniem psychicznym? Nie wiem jak nazywała się moja choroba, ale z pewnością była to odmiana chłopakowstrętu. Albo lepiej - Piotrkowstrętu. I Monikowstrętu? Monipiotrkowstrętu, na bank.
Ech. Z daleka zauważyłam chemika - łysawego mężczyznę z okropnymi oczami i podwójnym (albo potrójnym) podbródkiem.
Sala chemiczna wyglądała jak aula na szkoleniu z pracy. Było tu kilka ław z krzesłami, każda o stopień wyżej od poprzedniej. Nienawidziłam tej sali. Nienawidziłam chemii.
Chociaż dzisiaj, nienawidziłam całego życia.
I widziałam, jak te wszystkie mordy patrzą się na mnie jak na eksponat.
Zajęliśmy miejsca. Ja, Zuza i dwóch kolegów siedzieliśmy w trzeciej ławce. Nauczyciel zaczął coś tłumaczyć, a ja w tym samym momencie poczułam, jak ktoś rzuca w moim kierunku zwiniętą kartkę. Odbiła się ode mnie i spadła na podłogę, więc musiałam się schylić, by ją podnieść.
"Suczko, mam pytanie - czy ja też mogę skorzystać z twoich usług, tak, jak opowiadał Piotrek?".
Zmięłam kartkę dopiero po tym, jak poczułam, że łzy gromadzą mi się do oczu.

Ewa

- Co ci jest? - zapytała Marta, gdy stanęłyśmy w kolejce do okienka w szkolnej stołówce.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Słucham?
Popatrzyła na mnie, szpiegując od góry w dół.
- Nie masz nawet bransoletki z napisem Believe... - przyznała.
Rzeczywiście, miała rację. Dopiero teraz to zauważyłam. Moje policzki od razu zrobiły się czerwone przez własną głupotę.
- Zapomniałam - powiedziałam.
- Ty nigdy nie zapominasz, Ewa. Ty zawsze ją masz. To coś, co przypomina samej tobie, kim jesteś...
Pokręciłam przecząco głową.
- Bycie Belieber nie zależy od noszenia jakichś bransoletek - zbeształam ją.
- Okej - przytaknęła - ale sama wiesz...
Odebrałam talerz z dwoma ubogimi naleśnikami z dżemem, na które ktoś niedbale rzucił łyżkę bitej śmietany. Super obiad, pomyślałam.
- Po prostu - zaczęłam, odwracając się do Marty, równocześnie szukając wolnego miejsca - miałam dzisiaj ciężką noc. Zupełnie zapomniałam o włożeniu tej bransoletki. A wiesz, co mnie najbardziej boli? - spytałam, widząc, jak jeden chłopak podnosi się z miejsca, zostawiając puste krzesło. Pognałam w tamtym kierunku.
Usiadłyśmy z Martą na jednym krześle.
Czekała na moją kontynuację, więc wyjaśniłam:
- Nie wiem, co się z nim stało.
- Nie wiesz? - ściszyła głos do szeptu. - Ty znasz jego harmonogram dnia lepiej niż on sam!
- Przedawkował narkotyki - powiedziałam, starając się zlekceważyć łamiący się głos. - Tak bardzo się o niego martwię, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo... On jest dla mnie wszystkim.
Pogłaskała mnie po ramieniu. Dziękowałam Bogu za taką przyjaciółkę jak ona.
W milczeniu zjadłam pierwszego naleśnika, lecz nawet go nie czułam. W mojej głowie był teraz tylko Justin. Chciałam być pewna, że wszystko z nim w porządku. Nie obchodziło mnie, czemu przedawkował narkotyki. To nie było teraz ważne. Liczyło się jego zdrowie. Dopiero potem mogliśmy poznać szczegóły, ale skoro to zrobił, musiał mieć konkretny powód.
Czasem naprawdę miałam wrażenie, że jestem jego matką albo siostrą.
Nagle miejsce obok mnie się zwolniło, ale zanim się zorientowałam, było już zajęte. Nie zauważyłabym w tym nic złego, gdyby nie fakt, kto na nim usiadł: Sebastian z trzeciej klasy, "postrach" gimnazjum, jeśli tak można by nazwać jednego wielkiego palanta z odpychającym oddechem i paczką fajek w kieszeni.
- Jak tam Justinek? - spytał, popychając mnie w żebra. - Co z narkotykami?
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Podobno go nie lubisz, a tak śledzisz jego życie?
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- Nie lubię ciebie, więc robię wszystko, żeby ci dopiec, okej?
Zmroziło mnie od środka. Usłyszałam, jak Marta bierze głęboki wdech, by tylko nie czuć dymu.
- Nie odpowiesz mi? - ciągnął. - Powiedz, co on właściwie dla ciebie zrobił? Jest dnem. I ty też jesteś dnem.
- Zamknij się, Seba - warknęła Marta.
- Nikt nie pozwolił ci nazywać mnie Sebą, suko. Dla ciebie mogę być panem Sebastianem - oparł się o stół.
Marta prychnęła, lecz nic już nie odpowiedziała.
- Możesz się odczepić? - zapytałam, biorąc kęs do ust, jakby nigdy nic.
- Popatrz na siebie. Kochasz kogoś, kto nie zrobił dla ciebie nic...
- Zrobił dla mnie więcej, niż ktokolwiek inny - wytłumaczyłam.
 Sebastian zaśmiał się głośno i popchnął mnie tak mocno, że spadłam z krzesła i wylądowałam na podłodze. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Siła uderzenia była ogromna, więc kątem oka zauważyłam moje blizny na rękach, które odsłoniła bluzka.
Blizny, przez które straciłam tak wiele - radość, szczęście i spokój. Jednak był ktoś, kto przywrócił to do mnie jednym pstryknięciem palca.
Justin Bieber.

-------------------
PRZE-PRA-SZAM :C
DZIĘ-KU-JĘ! :C
Jesteście wielcy i strasznie mi głupio, że napisałam tak słaby rozdział. Przestaję w siebie wierzyć. No, ale NEVER SAY NEVER, tak?! Kocham Was.
Niedługo koncert. Oczywiście, w moim opowiadaniu. Cieszycie się? :)
Ask: @trakt0r

sobota, 18 maja 2013

4.

Anna

Byłam idiotką.
To zdanie zastępuje całą charakterystykę mojej osoby na najbliższe kilka miesięcy.

***
Wstałam z łóżka lewą nogą. Od razu sięgnęłam po telefon i podłączyłam go do głośników. Przy muzyce Kendricka Lamara łatwiej mi było powitać nowy dzień.
Rozciągnęłam mięśnie kręgosłupa i zaczęłam posuwać nogami w stronę łazienki.
Niedziela była najbardziej znienawidzonym przeze mnie dniem tygodnia. Odebrała wszelakie chęci do czegokolwiek, bo jak świadomość, że następnego dnia trzeba iść do szkoły, może być pocieszająca?
Nawet nie miałam ochoty brać prysznica. Stanęłam jedynie przed lustrem i przeczesałam swoje włosy szczotką, po czym związałam je w wysokiego kucyka. Opłukałam twarz zimną wodą i umyłam dokładnie zęby.
Usłyszałam dźwięki dochodzące z kuchni. Pewnie rodzice już wstali i przygotowywali śniadanie.
Westchnęłam. Zdjęłam z siebie piżamę i nałożyłam krótkie spodenki oraz luźną koszulkę. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić.
Postanowiłam zejść na śniadanie.
Kiedy miałam zeskoczyć z ostatnich dwóch stopni schodów, usłyszałam ściszone odgłosy rozmowy moich rodziców. Zamiast dać znak, że jestem obok, zeszłam na palcach na podłogę, i przysunęłam się do bocznej ściany. Zaraz za nią była kuchnia. Przycisnęłam uszy do zamkniętych drzwi.
- Kochanie - powiedział mój tata. - Dzisiaj byłaś naprawdę dobra.
Usłyszałam śmiech mojej mamy.
- Wiem, stęskniłam się za tym. I wiesz co? - ściszyła szept bardziej, przez co musiałam wytężyć słuch. - Powinniśmy spróbować nowych pozycji.
Co, do cholery? Oni rozmawiają o seksie?
- Lubię, jak to robimy - rzekł ojciec.
- Jesteś genialny - odpowiedziała mama.
Zaczynało mnie to obrzydzać. Chciałam podsłuchać, bo może mówią o mnie, a oni gadają o pieprzeniu siebie nawzajem?
- Mogę pojechać dziś do jakiegoś sklepu i kupić kilka zabawek - zaśmiała się mama.
Dość. Wkraczam.
Otworzyłam drzwi kuchni. Mama siedziała przy stole, a tata stał nad nią i był pochylony nad jej karkiem. Jak się domyślałam, pewnie ją całował.
Odskoczył od niej zawstydzony.
- Co tam, Anka? - przywitał mnie.
- Hej - odpowiedziałam. - Nic.
Mama podniosła się i wstała.
- Idziesz z nami do kościoła? - spytała.
Moja rodzina od zawsze była bardzo religijna. Wszelakie tradycje zmuszały mnie do chodzenia w niedzielę na mszę. Nie wierzyłam w Boga. Od dawna przestałam. Jednak każdy członek rodziny uważał, że skoro zostałam tak wychowana, powinnam to pielęgnować i wierzyć. Niestety, nikt nie mógł mi tego narzucić, ponieważ ja po prostu nie wierzyłam.
- Nie - burknęłam, na co moja mama podniosła brwi.
- Co oznacza "nie"?
- Po prostu, źle się czuję - skłamałam.
Mama podeszła do lodówki i wyjęła stamtąd kilka jaj oraz masło.
- Aniu - zaczęła - przecież zawsze chodziłaś z nami...
- Ale mamo, po prostu nie mam ochoty, okej?
Położyła masło na patelni, a kiedy tłuszcz się roztopił, rozbiła jajka.
- Nie możesz nie mieć ochoty na Boga - wytłumaczyła. - Bóg jest wszystkim, a dzisiaj jest niedziela, więc wyszykuj się i nie złam tradycji.
- A łamanie tradycji to nie jest też przypadkiem uprawianie seksu na łóżku, nad którym wisi krzyż? - wyrwało mi się.
Tata stłumił śmiech, lecz mama skamieniała.
- Podsłuchiwałaś - domyśliła się.
- Owszem. To ja wracam do siebie i nie idę z wami.
Mama pokiwała głową z niedowierzaniem, jednak nie odezwała się ani słowem. Złapałam kromkę chleba razowego i przegryzałam ją, idąc na górę. Na schodach minęłam się z Ewą. Miała rozczochrane włosy i ziewnęła na mój widok. Minęłam ją, nie witając się.
Postanowiłam spędzić ten dzień w domu. Kiedy weszłam do pokoju, przyciszyłam głośniki, padłam na łóżko i zamknęłam oczy. Nie chciałam o niczym myśleć. Chciałam wszystkim myślom odpłynąć, chciałam nie istnieć dla nikogo...
Kiedy zadzwonił telefon.
- Kurwa - przeklęłam cicho. - Czemu teraz?
O dziwo, nie była to Zuza, tylko... Piotrek. Był moim chłopakiem od pierwszej klasy liceum. Poznaliśmy się w Wilanowie, kiedy spytał mnie, jak może dotrzeć do restauracji, której nazwę zapomniałam już dzień po tym zdarzeniu. Podałam mu wtedy swój numer pod pretekstem, żeby zadzwonił w celu uzyskania innych informacji. Zadzwonił. Spotkaliśmy się znowu. Dalej - samo poszło.
Niedawno zerwaliśmy, ponieważ stwierdził, że nie może tak dalej, że to wszystko jest bez sensu, że nie chce. Płakałam noce, ale w końcu mi przeszło.
Dlaczego więc, dzwonił teraz?
Mimo wszystko, odebrałam.
- Tak?
- Hej - usłyszałam jego głos, a łzy automatycznie cisnęły mi się do oczu.
Nie odpowiedziałam nic.
- Słuchaj - zaczął - wiem, że to nie w porządku dzwonić tak do ciebie po tym wszystkim, ale chciałem cię przeprosić. Zachowałem się jak dupek, mówiąc, że to wszystko skończone. To nieprawda. - Moje serce zaczęło mocniej bić. - Może i nic już między nami nie będzie, ale przecież przyjaźnić się możemy? - nadzieja znikła tak szybko, jak się pojawiła. - Jesteś wartościową dziewczyną i chciałbym...
- Słuchaj - wybuchnęłam nagle. - Po co tak naprawdę dzwonisz?
To chyba go trochę zatrzymało, bo dopiero po kilku sekundach powiedział:
- Chciałem przeprosić. I równocześnie zaprosić cię dzisiaj na imprezę.
- Impreza? - podniosłam brwi.
- Moje urodziny.
Zastanowiłam się chwilę.
- Przecież masz urodziny w zimę, a jest lato.
Zachichotał.
- Wiem, ale w zimę nie da się zrobić plenerowej imprezy.
- Gdzie? - spytałam nagle.
- Nad Wisłą. Tam gdzie zawsze... No wiesz - prawie widziałam, jak się zarumienił, myśląc o tym, co robiliśmy na plaży przy Wiśle jeszcze kilka tygodni temu. Odchrząknął. - O siedemnastej.
Kiwnęłam głową, ale zdałam sobie sprawę, że nie mógł tego zobaczyć.
- Okej.
- No, to cześć.
- Czekaj! - krzyknęłam, siadając na łóżku. Kiedy usłyszałam, że się nie rozłączył, zastanowiłam się, w jakim celu go zatrzymałam. Może chęć posłuchania przez przynajmniej kilka sekund jego oddechu była silniejsza ode mnie? W końcu coś wymyśliłam. - Ile osób będzie?
Odpowiedział natychmiast:
- Kilka osób.
Ta odpowiedź była bardzo znacząca.
- Mhm - mruknęłam. - To do zobaczenia.
Na moim policzku pojawił się rumieniec. Zawstydziłam się sama przed sobą.
Pójdę. Zobaczę. Dowiem się co i jak. Piotrek zawsze lubił imprezy, a ja lubiłam je z nim. Zawsze się dogadywaliśmy, zgrywaliśmy ze sobą. Z kieliszkiem, czy bez.
Opadłam z powrotem na łóżko i zaczęłam rozmyślać nad tym, co się do tej pory stało. Moje uczucia do Piotrka były prawdziwe, toteż nie mogły ulec rozpadowi w kilka tygodni. Jeśli jego też, to nadal coś do mnie czuł. W przeciwnym razie chyba by nie dzwonił.
Miało być kilka osób. Lecz ja musiałam być jedyna. Musiałam być Anną Miller, wyjątkową, niepowtarzalną.
Wstałam zdecydowanie i od razu pognałam do łazienki. Ciuchy zdjęłam w drodze. Od razu wpadłam pod prysznic.
Pół godziny później, kiedy moje ciało było czyste i pachnące, przeszłam nago do pokoju i stanęłam przed szafą. Zastanawiając się, co na siebie włożyć, złapałam się za pośladki. Od razu w mojej wyobraźni powstał obraz, jak Piotrek mnie tak dotyka. Kiedyś robił to regularnie, kiedy się całowaliśmy. Cholernie mnie to podniecało.
W końcu wybrałam czarną bluzkę na ramiączkach z dekoltem i luźną spódniczkę w kolorze pudrowego różu. Poprawiłam stanik i ścisnęłam moje piersi. Nie widziałam się jeszcze w lustrze, ale na pewno wyglądałam bosko.
Ściągnęłam gumkę z włosów i zaczęłam je rozczesywać szczotką. Kiedy skończyłam, podniosłam je rękami w górę i puściłam, pozwalając im ułożyć się tak, jak same chciały.
Wróciłam do łazienki i nałożyłam na policzki puder. Nie za dużo, bowiem wiedziałam, że Piotrek tego nie lubił. Pomalowałam rzęsy tuszem i dopiero potem spojrzałam w wiszące na ścianie długie lustro.
Tego nie dało się opisać.
Byłam jedyna i niepowtarzalna. Byłam kurewsko seksowna.
Wróciłam do siebie i zerknęłam na zegarek. Była piętnasta. Czas pędził zadziwiająco szybko albo po prostu, ja tak chciałam. Popsikałam się perfumami, nałożyłam na rękę bransoletkę, a na nogi wsunęłam baleriny w kolorze jasnego różu. Wszystko było idealne. Ja byłam idealna.
Zabrałam z szafki małą torebkę i wsunęłam do niej telefon oraz paczkę chusteczek. Zeszłam po schodach. Wiedziałam, że pozostali domownicy są na spacerze. Zawsze po kościele szli na Stare Miasto.
Cała podekscytowana, wyszłam z domu.
Wiedziałam, że skoro jest to impreza urodzinowa, to muszę kupić jakiś prezent. Zastanowiłam się chwilę. Piotrek lubił, tak jak ja, słuchać amerykańskiego rapu. Ostatnio wspominał, że marzy o płycie Jaya-Z. To byłby idealny prezent.
Wsiadłam do autobusu. Miałam nadzieję zahaczyć o bazar z płytami, który bardzo lubiłam, bo było tam taniej, niż w sklepach. Stamtąd miałabym tylko jeden przystanek do Wisły.
Tak jak zamierzyłam, tak zrobiłam.

Z płytą w ręku, stałam na stacji metra i czekałam niecierpliwie. Kiedy pociąg nadjechał, wsiadłam jako jedna z pierwszych i nawet nie siadałam, tylko zostałam przy drzwiach. Była siedemnasta osiem, i wiedziałam, że spóźnię się jeszcze bardziej.
W dodatku bardzo burczało mi w brzuchu.
Kiedy metro się zatrzymało, wybiegłam, zostawiając za sobą tłum ludzi. Przedarłam się przez bramki i pognałam w kierunku plaży. Dzięki Bogu, że założyłam baleriny zamiast szpilek.
Kiedy zbliżałam się do plaży, czułam zdenerwowanie. Pogoda była bardzo przyjemna. Świeciło słońce, a lekki wietrzyk wiał mi we włosy.
Zobaczyłam go już z daleka. Siedział na kocu otoczony grupką znajomych - jedną dziewczyną i dwoma chłopakami. Nie zmienił się zbytnio od naszego ostatniego spotkania. Miał na sobie dżinsowe spodenki do kolan i białą koszulkę z czarnymi wzorami. Jego czarne włosy było rozwiane na wszystkie strony, a puszysta grzywka opadała swobodnie na czoło.
Piękny.
Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się i podniósł swoje ciało. Otrzepał spodnie i podszedł do mnie.
- Hej - powiedział i przytulił mnie na powitanie. Zadrżałam.
Odsunął się i popatrzył mi prosto w oczy.
- Cześć - uśmiechnęłam się.
- Pięknie wyglądasz - przyznał, a ja czułam, jak rosnę o pięć centymetrów w górę.
- To dla ciebie - wyciągnęłam w jego kierunku płytę.
Zrobił zaskoczoną minę i widziałam, jak miał ochotę krzyknąć z radości.
- Cholera! - wrzasnął. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - wziął mnie na ręce i zaczął się ze mną kręcić wokół własnej osi.
- Spoko - odpowiedziałam, śmiejąc się.
Złapał moją dłoń, co przywołało do mnie wspomnienia, i ruszył ze mną w kierunku znajomych. Dziewczyna poruszyła się niepewnie, widząc to, w jaki sposób Piotrek mnie traktuje. Miała krótkie brązowe włosy, jasne rurki, przewiewną niebieską bluzkę i zazdrość w oczach.
- To Monika - przedstawił ją Piotrek. Nie wyciągnęła dłoni w moją stronę, więc tylko kiwnęłam głową. - To Michał - powiedział, wskazując na chłopaka w szarych dresach, o przenikliwym wzroku. - A to Marcin - chłopak, o którym mówił Piotrek, wstał i podał mi rękę. Uścisnęłam ją niepewnie.
- Jestem Ania - powitałam się z nimi.
Dopiero teraz zauważyłam, że na kocu stoją dwie butelki wódki i sałatka grecka. Cały Piotrek. Wolał się napić, niż porządnie zjeść. A ja byłam tak bardzo głodna...
Usiadłam z nimi, a Piotrek podał mi kieliszek. Pokiwałam głową. Musiałam trzeźwo myśleć.
- Dziękuję, ale dzisiaj nie skorzystam - wytłumaczyłam.
Zrozumiał. Nalał pozostałej trójce i sobie. Patrzyłam, jak przechylają głowy i wlewają trunek do gardeł.
Nałożył mi sałatkę na talerz i podał w taki sposób, jakby był kelnerem królowej.
Śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Czułam się, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi od wieków.
Po kilku kieliszkach Monika zaczęła zbliżać się do mojego byłego. Kładąc głowę na jego ramieniu, patrzyła na mnie wyniośle, starając się odczytać cokolwiek w moich oczach. Byłam zazdrosna, ale starałam się tego nie okazywać.
- Tańczymy? - zaproponował nagle Michał i wstał. Marcinowi spodobał się ten pomysł, więc wziął do ręki komórkę i puścił głośno jeden z hitów dyskotek. Basy rozbrzmiewały mi w uszach.
Wstaliśmy wszyscy. Monika wtuliła się w Piotrka, ale ten powiedział jej coś na ucho, na co ona zareagowała kiwnięciem głowy i podeszła do Marcina. Chłopak już miał do mnie podchodzić, kiedy przy jego boku zjawiła się ona, toteż był zmuszony zatańczyć z nią.
Piotrek był zdecydowany. Od razu złapał moje ręce i podniósł do swojej szyi na znak, bym go objęła. Poczułam jak krew zaczyna szybciej krążyć w moich żyłach. Swoimi dłońmi objął mnie w talii. Zaczął bujać rytmicznie moimi własnymi biodrami.
W jednym momencie zbliżył się do mnie, a ja, nieświadoma tego, co miało się później stać, przycisnęłam usta do jego warg i poprosiłam o dostęp. Nasze języki zaczęły ze sobą tańczyć w rytm muzyki. Piotrek zjechał rękami w dół i ścisnął moje pośladki.
Kurwa, jak mnie to podnieciło.
Nie zważając na to, że jesteśmy na plaży, a wokół nas są ludzie, dotknęłam przez spodnie jego penisa. Jęknął.
Po kilku minutach pocałunku oderwaliśmy się od siebie. Spodziewałam się, że kolejne minuty spędzimy na patrzeniu w swoje oczy. Zamiast tego, Piotrek tylko się uśmiechnął i odszedł. Chciałam, aby to była jedna z jego sztuczek.
Czułam, jak waliło mi serce. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się zarumieniłam. Przeczesałam palcami swoje włosy i odetchnęłam.
Monika podeszła do Piotrka i wtuliła się w jego pierś. Miałam ochotę uderzyć ją w twarz i powiedzieć "On jest znowu mój, suko". Pohamowałam się, mając nadzieję, że Piotrek tylko pogładzi ją po głowie i odejdzie. Zamiast tego, dotknął jej podbródka i przyciągnął jej usta do swoich.
Zrobił z nią dokładnie to samo, co ze mną.
Tylko o kilka minut dłużej. I namiętniej.
Skamieniałam, gdy to zobaczyłam. Podbiegłam do nich i uderzyłam go w tył głowy.
- Co jest? - odwrócił się w moim kierunku, nadal trzymając pośladki Moniki w swoich dłoniach.
Dziewczyna uśmiechnęła się łobuzersko.
- Czego chcesz, dziwko?
Jak mnie nazwała?
Dziwką?
Zaraz to ja zrobię dziwkę z niej.
Odepchnęłam Piotrka i złapałam za jej włosy. Uderzyłam ją w twarz. Była tak zaskoczona, że nawet nie zdążyła się obronić.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu i odstawia na bok.
- Ty suko - warknęłam, zdając sobie sprawę, że to Marcin "uratował" Monikę. Widząc, jak Piotrek pyta ją, czy nic jej nie jest, miałam ochotę zabić wszystko i wszystkich. - Co to było?
Piotrek spojrzał na mnie.
- To ty zachowujesz się jak idiotka - stwierdził.
- Po co w ogóle mnie tu zaprosiłeś? - zapytałam, podchodząc do niego.
- Żeby się z tobą przelizać? - powiedział.
- Co? - warknęłam.
- Zawsze umiałaś to robić - zachichotał. - Myślisz, że dlaczego z tobą byłem?
Skamieniałam. Usłyszałam stłumiony śmiech Moniki.
- Nie kochałeś mnie?
- Nie. Jeśli ty mnie tak, to byłaś idiotką. Naprawdę nie zauważyłaś, że mam kogoś jeszcze? Jestem z Moniką od trzeciej klasy gimnazjum. Z tobą byłem tylko dla... - uśmiechnął się. - No, dobra jesteś.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Spojrzałam na Monikę.
- A ty, szmato, wiedziałaś o nas?
Piotrek podniósł rękę do góry.
- Chwila, nie było nas.
Zlekceważyłam go.
- Piotrek mi powiedział, a ja mu wybaczyłam - odpowiedziała. - Teraz też. Zresztą, zawsze mu wszystko wybaczę. - Uśmiechnęła się do chłopaka.
Przytulił ją.
- Moja mała myszko.
- Dziwko - poprawiłam.
Nie zważając na krzyki Piotrka i Moniki, którzy zaczęli mnie wyzywać, pobiegłam w kierunku stacji metra. Znałam tę drogę na pamięć, więc nie musiałam się przejmować, że nie trafię, kiedy łzy zasłoniły mi cały widok.
----------------------
Przepraszam, że tak późno. Wróciłam z wycieczki :)
Co do rozdziału, nie wyszedł mi, wiem, przepraszam, postaram się zrehabilitować następnymi.
Piotrek to dupek.

PS Jesteście przecudowni!!!!!!! Nie spodziewałabym się ponad tysiąca wyświetleń po trzech rozdziałach. Dziękuję!